Sprawa Amandy Knox oskarżonej o zabicie koleżanki studentki we Włoszech w 2007 r. należała do najbardziej pasjonujących zagadek kryminalnych pierwszej dekady XXI wieku.
Ofiara była Brytyjką, oskarżona Amerykanką. Obie studiowały w pięknej, średniowiecznej Sienie. Kilka zaskakujących zwrotów akcji w epopei sądowej pasjonowało światowe media, nie bez wkładu młodzieńczej urody ofiary i oskarżonej.
Trudno zepsuć taki temat fabuły przeplatającej namiętności prywatne i publiczne. Ale udało się to brytyjskiemu reżyserowi Michaelowi Winterbottom. Nakręcił „The Face of an Angel” o tym, że nie chce robić kryminału. W takim razie co? Film o miłości, potępiający medialny cyrk wokół zbrodni. Niestety, tego było również za mało dla ambitnego artysty i dorzucił „Piekło Dantego” jako wzór opowiadania o miłości wiecznej. Dzieło poświęcił pamięci Meredith Kercher, realnej lub domniemanej ofierze Amandy Knox, czego fabuła nie rozstrzyga. Powstała całość niespójna a silnie pretensjonalna.
Thomas (Daniel Bruhl, zdobył sławę w „Goodbye Lenin”) to amerykański reżyser, któremu brytyjski producent zlecił film o sprawie Amandy Knox. Thomas szuka klucza do tematu. Ktoś mu radzi, żeby nie kręcił dokumentu, gdyż musiałby ograniczać się w poszukiwaniu prawdy. Lepsza jest forma fikcji fabularnej, gdzie można wyrażać intuicje nie poparte dowodami. On zaś odrzuca życzenia producentów, żeby po prostu opowiedział ciekawą historię kryminalną. Woli film o miłości niż o „strachu i śmierci”. Motywu dostarcza mu rozwód z żoną, gdyż w rezultacie może stracić ukochaną 9-letnią córkę, imieniem Bea, jak Beatrycze, imię ukochanej Dantego w „Boskiej komedii” w części pt. „Raj”.
Tytułową twarz anioła ma rzeczywiście śliczna ofiara zbrodni. Zanim została zamordowana, przeżywała bodaj pierwszą, młodzieńczą miłość. Ten wątek dobrze się ogląda. Interesująca jest także potać Melanie, studentki dorabiającej nocami jako barmanka, która służy Thomasowi za przewodnika w Sienie. Gra ją wschodząca gwiazdka Cara Delevigne z młodzieńczą nonszalancją, która lekko fascynuje Thomasa. Niestety, źle się patrzy na Daniela Bruhla, o twarzy na granicy nieciekawej brzydoty, co mu nie przeszkadza nawiązać romans z najpiękniejszą kobietą w okolicy. A nad tym unosi się miłość idealna Dantego do Beatrycze, której pamięć przetrwała siedem stuleci do naszych czasów. Jakże nędznie na tym tle wygląda pogoń za doraźną sensacją, uprawiana przez media, w zamyśle reżysera.
Michael Winterbottom pozuje na artystę, który stoi ponad targowiskiem próżności. Owszem, to dobry punkt widzenia, jeśli potrafi się opowiedzieć ciekawą historię. Jednak on i scenarzysta Paul Viragh wymyślili sobie film autotematyczny. To wymaga taktu i talentu Federico Felliniego. W „Osiem i pół” równiez opowiedział, że nie wie jak nakręcić film. A przecież stworzył arcydzieło i nawet z twarzą anioła, której użyczyła Claudia Cardinale jako „dziewczyna u źródła”, symbol czystego erotyzmu i też zmieszał realizm i fikcję w majakach reżysera. Natomiast główną wadą filmu Winterbottoma jest brak przetrawienia wątków przez realizatorów i chaotyczna narracja, niestrawna dla widza.