Nastały dni największego rozkwitu. Zapach lip miesza się ze smrodem bijącym z worków ze śmieciami wystawionymi na nowojorskich ulicach. Mienią się kolorami kwiaty w donicach i krzewy w ogrodach. Na parkowych łąkach wylegują się wytatułowane ciała, w cieniu drzew chowają się emeryci wierzący w prawdy objawione przez „The New York Timesa”. Na ławkach republikanie spierają się z demokratami a zwolennicy Obamy z jego przeciwnikami. Wokół nich śpią nasi pijani rodacy a obok rodaczki opowiadają sobie wrażenia z pracy u Starszych Braci w Wierze. W pobliżu dzieci kwilą w wózkach pchanych przez tatusiów. Na boiskach piłka przechodzi z rąk do rąk lub turla się od stóp do stóp. Z jednej strony dochodzi brzdąkanie na gitarze, z drugiej słychać uderzanie w afrykańskie bębny. Ptaki szczebiocą jakby czuły raj w pobliżu. Na moim balkonie też szczebiocą, choć do raju zeń daleko. Ale zapachy są już rajskie – mieszają się wonie: werweny z tymiankiem, mięty z oregano, bazylii z rozmarynem, melisy z lawendą. Prawie Prowansja. Nie dziwię się tedy, że chętnych by posiedzieć na tym balkonie jest wielu. Gdyby, zamiast Greenpointu, było stąd widać Morze Śródziemne, można by mieć złudzenie, iż jest się nie nad East Village a na Francuskiej Riwierze, np. w Vence.
Skoro mowa o Vence, poprzez mapę satelitarną odwiedzam na miejskim cmentarzu grób Gombrowicza. Osobiście byłem tu osiem lat temu. Jakże brakuje dzisiaj tego pisarza, choć wielu go naśladuje.
$
Gombrowicz na baletowej scenie? Ależ tak, sprawdził się znakomicie! Udowodnił to Polski Balet Narodowy w spektaklu „Pupa” inspirowanym powieścią „Ferdydurke”. Muzykę skomponował Stanisław Syrewicz, choreografię ułożyła Anna Hop. Aż dziw bierze, że baletowość Gombra dostrzeżono dopiero teraz. Szkoda, że „Pupa” nie została włączona do programu, który tenże Balet Narodowy przywiózł do Nowego Jorku i Waszyngtonu. Zapewne rozśmieszyłaby wielu widzów pokazując zabawy formą, wynikające, tyleż z wyobraźni, co możliwości ciała. Byłaby świetnym uzupełnieniem prezentowanych w Yoyce Theater układów choreograficznych do „Adagia i Scherza” Franza Schuberta, „Święta wiosny” Igora Strawińskiego i „Moving Rooms” ułożonych do muzyki Alfreda Schnittke i Henryka Mikołaja Góreckiego. Sądząc po okrzykach i oklaskach, widzom amerykańskim bardzo się one podobały, ja zaś wyszedłem z uczuciem niedosytu. Owszem, podziwiałem sprawność tancerzy perfekcyjnie wykonujących powierzone im zadania i tworzących gorącą temperaturę poszczególnych części, ale jednocześnie nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że jako opowieści nie są one zbyt wyrafinowane. Było to szczególnie widać w zminimalizowanej wersji „Święta wiosny”. Czyżby choreografowie – Krzysztof Pastor i Emanuel Gat chcieli pokazać li tylko możliwości baletników? Jeśli tak, to można mówić o sukcesie, albowiem są one równie nieograniczone jak możliwości najbardziej cenionych tancerzy współczesnego baletu na świecie. Szkoda jednak, że przesłanie dzieł, w których oni tańczą nie jest jasne. Warto pamiętać, iż czysta forma nie udała się nawet Witkacemu. Nie zrozumiałem również nazwy „Polski Balet Narodowy”. Jakiż on Narodowy jeśli – wzorem innych zespołów tego typu – składa się z baletników z różnych stron świata? Czyż nie lepiej byłoby go nazwać Baletem Opery Warszawskiej? Niezależnie jednak od powyższych wątpliwości bardzo się cieszę, że nowojorscy i waszyngtońscy miłośnicy tańca mogli w końcu – dzięki m.in. nieocenionemu Polskiemu Instytutowi Kultury – zobaczyć balet z kraju, z którego pochodzili rodzice Wacława i Bronisławy Niżyńskich.
Przywołuję tych wielkich artystów, żeby przypomnieć, iż byli Polakami. Świat uważa ich za Rosjan ponieważ występowali w balecie rosyjskim. Polskość jednak miała znaczenie dla nich obojga.
$
Ilekroć jestem w Paryżu na cmentarzu na Montmartrze, tylekroć – idąc do dawnego grobu Juliusza Słowackiego – zachodzę na grób Wacława Niżyńskiego. Zawsze są na nim świeże kwiaty i wieńce z napisami w różnych językach. Nigdy natomiast nie widziałem napisów w języku polskim. Nie od rzeczy będzie zatem przypomnieć, iż matka Bronisławy i Wacława Niżyńskich – Eleonora Bereda, urodziła się w rodzinie warszawskiego stolarza. Kiedy jej starsza siostra Stefania rozpoczęła edukację w szkole baletowej przy warszawskim Teatrze Wielkim, ona również postanowiła zostać tancerką. Obie były jednakowo utalentowane; gdy w 1868 roku Stefania zdecydowała się pojechać do Opery w Kijowie, gdzie została pierwszą solistką, udało się jej wywalczyć miejsce w corps de ballet dla zaledwie 12-letniej Eleonory. Ojciec Bronisławy i Wacława – Tomasz Niżyński, także był warszawiakiem. Urodził się w rodzinie konduktora kolei żelaznej. Niektóre źródła wskazują na jego szlacheckie korzenie. Tak jak jego przyszła żona rozpoczął naukę w szkole baletowej przy Teatrze Wielkim. Zadebiutował na warszawskiej scenie w 1880 roku, ale niebawem wyjechał do Odessy. Tam poznał Eleonorę, pobrali się w 1884 roku w Baku. Wiedli życie wędrowne występując na różnych scenach. W 1889 roku w Kijowie na świat przyszedł Wacław, a dwa lata później w Mińsku urodziła się Bronisława, która również miała stać się znaną tancerką i wybitną choreografką. Niżyński przez całe życie czuł się Polakiem, co potwierdza jego „Dziennik”. Po polsku rozmawiał i z matką, i z siostrą. Po polsku modlił się do końca życia.
$
Bronisława Niżyńska – „Urodziliśmy się jako artyści tańca. Nasze tańczące ciała, dziedzictwo po rodzicach, przyjęliśmy bez zastrzeżeń. Teatr i taniec od urodzenia były dla nas naturalnym sposobem życia. Zupełnie jakby teatr stanowił nasz żywioł, w którym wszystko współgrało z naszą duszą”.
$
Lucy Moore w biografii „Bóg tańca” – „Wacław Niżyński odmienił oblicze baletu. Choć jego kariera nie trwała długo zrewolucjonizował taniec – podobnie jak Picasso wywrócił na nice malarstwo”.
$
„Don Kichot” prezentowany przez nowojorski Gelsey Kirkland Ballet na scenie Pace University okazał się wspaniałym popisem młodocianych tancerzy i zarazem uroczym widowiskiem. Choreografia rekonstruująca układy Mariusa Petipa i Aleksandra Gorsky’ego zachwycała inwencją i wdziękiem. Znakomita była także scenografia i reżyseria Michaela Chernova. O muzyce Ludwiga Minkusa już nie piszę, bo ją po prostu uwielbiam. To już szósty „Don Kichot”, którego widziałem na baletowej scenie i równie dobry jak wszystkie poprzednie. No może jednak trochę ustępuje „Don Kichotowi” przygotowanemu i odtańczonemu onegdaj przez Rudolfa Nurejewa na scenie Opery w Sydney. Nadrabia jednak spontaniczną młodością, zmysłem humoru i radością istnienia na scenie. Samuel Humpreys tańczący Lorenza był wręcz porywający.
W „Don Kichocie” widziałem przed laty po raz pierwszy Maję Plisiecką. Dużo by pisać, jeno słownika nie staje…
$
Mimo, iż jednym z moich najserdeczniejszych przyjaciół jest znakomity tancerz, taniec jest wciąż dla mnie tajemnicą. Dla niego zresztą też. Jest nią również i dla zaprzyjaźnionych tancerek z Paryża oraz znajomych choreografów.
$
Fryderyk Nietzsche – „Uwierzyłbym tylko w takiego boga, który potrafi tańczyć.”