Wiek XIX obfitował w nader malownicze postacie. Należeli do nich również podróżnicy, wzbogacający amerykańską kulturę o zabytki z różnych stron świata. Znalazł się wśród nich m.in. zarówno John Church Cruger, jak i John Lloyd Stevens. Pierwszy z nich urodził się w dolinie Hudsonu w 1807 roku, dożywając tu 72 lat. Drugi z wymienionych, a więc Stevens przyszedł na świat w 1805 r. w Nowym Jorku i zmarł tutaj 13 września 1852 r.

Zacznijmy od Crugera, który był potomkiem holenderskiego emigranta, w czwartym pokoleniu. Mając głowę do interesów, nader szybko się wzbogacił. Zakupił wówczas rozległą posiadłość ziemską w okolicach dzisiejszego Annandale wraz z wyspą na Hudsonie. Wystawił tutaj letnie domostwo, otoczone wypielęgnowanym ogrodem. Planując podróże w poszukiwaniu zabytków ze starożytnego świata, pobudował tutaj muzeum, naśladujące koloseum.

Cruger czerpał inspirację do swego projektu od malarzy z „Hudson River School”. Wspaniała dolina wielkiej rzeki – obfitująca na przemian w dzikie i sielskie zakątki, realizowała marzenia romantyków, którzy lubowali się w kontrastach stworzonych przez naturę. Do osiągnięcia pełni brakowało jej tylko ruin, naśladujących grecką i rzymską architekturę. Ten drobny mankament usunęli wkrótce bogaci nowojorczycy, którzy stawiali tutaj letnie wille, wyposażone w antyczne kopie.

Żywiając podobne ambicje, John Church Cruger zdecydowanie postawił na oryginały. Falsyfikaty go nie satysfakcjonowały, gdyż cenił sobie swoją pozycję jako jeden z przyjaciół malarzy z tej szkoły. Pełnił on również rolę mecenasa, pośrednicząc także w sprzedaży ich dzieł za godziwą cenę. Po dokonaniu kilku podróży do Grecji i Rzymu, zgromadził wkrótce wspaniałą kolekcję dla swego muzeum.

Wypada w tym miejscu zapytać, co nam pozostało z tych lat. Po pierwsze, Cruger Island została przyłączona do stalego lądu. Po drugie, jedyną pamiątkę stanowią tutaj kamienne łuki, ledwo wystające z podłoża. Nikt nie wie co się stało z zabytkami. Jeśli wierzyć kronikom, muzeum Crugrera zawierało co najmniej kilkanaście bardzo wartościowych obiektów, nie mówiąc już o pomniejszych eksponatach.

Jak wszystkim wiadomo, romantyzmowi towarzyszyła również pasja odkryć. Tej fascynacji uległ również dobry przjaciel Crugera, John Lloyd Stevens, który położył znaczące zasługi w tej dziedzinie. Podobnie jak Cruger John Lloyd urodził się w zamożnej rodzinie. Idąc w ślady ojca, który był wziętym obrońcą, zdecydował się na studia prawnicze. Logicznie myślący, posiadał w dodatku naturalny dar wymowy, zapowiadając się na świetnego adwokata. Ta skądinąd interesująca profesja szybko go znudziła. Odkrył w sobie za to podróżniczą żyłkę i coraz bardziej ciągnęło go do zwiedzania.

Już wkrótce nadarzył się ku temu doskonaly pretekst. Nabawiszy się przewleklej infekcji, skwapliwie skorzystał z rad lekarzy, którzy zalecili mu długą kurację w europejskich uzdrowiskach. Zamiast pić wody mineralne w Bath, czy też zażywać kąpieli w Baden-Baden, wybrał się do Jerozolimy i na Bliski Wschód. Przeżył tu mnóstwo przygód, podziwiając piramidy, czy też podróżując z kupiecką karawaną, przebrany za Araba. Zapłacił za to wysoką cenę, odchorowując dwuletnią wyprawę po powrocie do kraju. Jak na to wygląda, trud i znoje w końcu go zahartowały i od tej pory cieszył się niezłym zdrowiem.

Nie tracąc czasu, zabrał się do pisania dzienników z podróży, które cieszyły się ogromnym powodzeniem u czytelników i były wielokrotnie wznawiane. Nie zwlekając, wyruszył na jeszcze dłuższą wyprawę do Włoch, Grecji i Turcji. Bawiąc dość długo w Rosji, zawadził także o Polskę. Dało mu to w Ameryce opinię globtrotera, który przeciera nowe szlaki dla swoich rodaków. Opisał następnie wrażenia z tej wyprawy, które rozeszły się w mgnieniu oka.

Po powrocie wszystkim się wydawało, iż ów niespokojny duch osiądzie na stałe w Nowym Jorku, zajmując należne mu miejsce w polityce. Tymczasem w 1839 r. prezydent Van Burr wezwał go niepodziewanie do Waszyngtonu, powierzając mu stanowisko pełnomocnika d/s Środkowej i Południowej Ameryki. Ponieważ Stephens biegle władał łaciną, łatwo opanował język hiszpański przed swoim wyjazdem.

Ku rozczarowaniu Białego Domu niewiele udało mu się osiągnąć w polepszaniu stosunków z Meksykiem, Gwatemalą i Hondurasem, o czym powiadamiał prezydenta w swoich raportach. Nie tracąc już czasu na jałowe negocjacje, wyruszył na wyprawę odkrywczą. Zabytki w Palanque tak go zafascynowały, iż postanowił spopularyzować kulturę Majów wśród swoich rodaków.

Ponieważ potrzebne mu były ilustracje do dzieła zakrojonego na wielką skałę, zaprosił do Meksyku znanego londyńskiego archtekta i malarza Fredericka Catherwooda, Nie wiele myśląc, do wyprawy przyłączył się Henry Pawling – piewca doliny Hudsonu, tyle że słowem, a nie pędzlem. Nabawiwszy się malarii w tropikalnej dżungli, Stephens cierpiał na nią do końca swoich dni. Nie zważając na pogarszający się stan zdrowia, wysyłał do kraju kolejne artykuły, regularnie publikowane w „American Monthly Magazine”, który wkrótce podwoił swój nakład.

W 1841 roku nadarzyła się okazja, którą Stephens wykorzystał bez namysłu. Lekceważąc sobie „pogańskie” skarby, miejscowe władzy z hiszpańskiego nadania zaproponowały mu kupno wszystkich zabytków z Copan za jedyne sto dolarów. Uszczęśliwiony archeolog-amator pospiesznie zawarł transakcję. Zdając sobie sprawę, iż nie stać go przewiezienie tej ogromnej kolekcji do kraju, poprosił Cugera o pomoc w gromadzeniu funduszy. Ten ostatni zebrał 30 tys. dolarów, co było aż nadto wystarczającą kwotą.

W czerwcu 1842 r. zabytki dotarły do Nowego Jorku, gdzie wystawiono je w prowizorycznym pawilonie. Niezwykła ekspozycja cieszyła się ogromnym powodzeniem. Najwidoczniej zaciążyło nad nią jednak jakieś fatum, skoro zniszczył ją doszczętnie straszliwy pożar, ktory wybuchł tu 21 lipca tego samego roku. Stephens przepłacił to długotrwałą chorobą. Starczyłoby mu zapewne sił po wyzdrowienu na zorganizowanie drugiej wyprawy, ale już nie na pobyt w tropikalnej dżungli. Powszechnie biadano nad niepowetowaną stratą dla kultury; była to przecież pionierska ekspedycja.

Na szczęście ocalała duża część eksponatów, które przybyły na miejsce z dużym opóźnieniem. Znajdowały się wśród nich m.in. wspaniałe płaskorzeźby. John Llyod Stephens podarował je Crugerowi w podzięce za okazaną pomoc. Zniknęły one jak sen złoty w pomroce wydarzeń, podobnie jak uprzednia kolekcja Johna Crugera i nie sposób dziś dociec, co się z nimi stało.

Dzieła obrazujące kulturę Majów, Inków, czy też Azteków, wystawione obecnie w Metropolitan Museum, pochodzą już ze znacznie późniejszych wypraw archeologicznych.