Nieuchwytny zamachowiec bezkarnie podkładał bomby w Nowym Jorku przez blisko szesnaście lat. Działo się to w latach czterdziestych ubiegłego wieku.

Nic więc dziwnego, iż należał on do najbardziej poszukiwanych kryminalistów w historii naszej metropolii.

Pozbawione większego sensu przestępstwa spowodowały, że nadano mu przydomek szaleńca. Z reguły umieszczał materiały wybuchowe w metalowej rurze, wyposażając je w prymitywny detonator z opóźnionym zapłonem, który działał na chybił trafił. Pierwsza bomba została znaleziona w listopadzie 1940 roku na terenie elektrowni, zlokalizowanej przy 170 West 64th Street, okazując się niewypałem.

W ciągu dalszych piętnastu lat miały miejsce dwadzieścia trzy eksplozje. Dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu nikt nie odniósł ran podczas pierwszej dekady swoistego terroru, mimo iż większość ładunków znajdowała się w bardzo uczęszczanych miejscach. Były wśród ich dworce autobusowe i kolejowe, stacje metra lub też węzłowe punkty jak chociażby Times czy też Madison Square. Ponadto, w większości przypadków nie pozbawiony całkiem sumienia zamachowiec ostrzegał z wyprzedzeniem o podłożeniu bomby w danym miejscu, nie podając jednak dokładnej daty.

Jak się okazało w trakcie późniejszego procesu przygotował on ponad 35 ładunków wybuchowych. Nie opisując tu poszczególnych ataków, które poza materialnymi zniszczeniami na niezbyt dużą skalę, nie wyrządziły nikomu krzywdy, ten sam osobnik umieścił bombę w Radio City Hall w grudniu 1954 r. Stało to podczas wyświetlania bardzo popularnego filmu pt. „White Christmas”, gdzie główną rolę zagrał Bing Crosby. W wyniku tej eksplozji ośmioro widzów odniosło lżejsze i cięższe obrażenia. Ostatni z rzędu ładunek eksplodował w kinie Brooklyn Paramount 13 grudnia 1956 r., poważnie raniąc siedem osób. Jedna z nich zmarła nazajutrz, co wreszcie zmobilizowało policję do dużo bardziej energicznych poszukiwań przestępcy.

Niestety, stróże porządku publicznego pominęli tu najważniejszą poszlakę, jaką było swego czasu podłożenie drugiej bomby w innej elektrowni, zlokalizowanej w Westchester County. Okazała się ona niewypałem, a towarzyszył jej napis wytłuszczonym drukiem: – Con Edison Crooks. This is for You!

Nowojorskie gazety zgodnie napiętnowały nieudolność NYPD. Przed samymi świętami tego samego roku, konserwatywny tygodnik „American Journal” wystąpił z gorącym apelem do zamachowca o oddanie się w ręce sprawiedliwości. W odpowiedzi redakcja otrzymała długi list, pisany drukowanymi literami, który zawierał enigmatyczne oskarżenia pod adresem jedynego dostawcy energii elektrycznej w naszym stanie.

Dodajmy w tym miejscu, iż Consolidated Edison dzierży tu nadal monopol. Niezależnie od śledztwa przeprowadzonego na miejscu nie natrafiono wówczas na żaden ślad zadawnionego konfliktu lub też sporu. Utrzymując jednostronną korespodencję z czasopismem, zamachowiec nadal udzielał ogólnikowych wyjaśnień. Jeden z komisarzy zdecydował się wtedy na bardzo nowatorski krok, prosząc Jamesa Brussela o nakreślenie profilu poszukiwanego przestępcy na podstawie jego listów. Znany psychiatra, specjalizujący się w kryminologii, uznał go za osobnika, który cierpi na dotkliwą manię prześladowczą, spowodowaną prawdopodobnie przez rzeczywistą, a nie wyimaginowaną krzywdę. Ostrzegł też policję, iż zamachowiec znajduje się na pograniczu szaleństwa. Przypisał mu także duże zamiłowanie do porządku, wynikające z bardzo regularnego trybu życia. Co więcej, dr Brussel wydedukował, iż „The Mad Bomber jest” starym kawalerem, który przebywa w otoczeniu kobiet. Jednocześnie pozbawiony idiomów, acz gramatyczny i poprawny styl wskazywał na imigranta, który ukończył tutaj dobrą katolicką szkołę. Na tej podstawie uznał on, iż poszukiwany należy raczej do grupy słowiańskiej niż do Irlandczyków emigrujących za chlebem, którzy już dawno się tutaj urządzili. Jak się później okazało, nakreślony profil pasował do zamachowca, acz z niewielkim wyjątkiem, o czym dalej.

Zagadka została rozwiązana, gdy jeden z detektywów przystąpił wreszcie do przeszukiwania archiwów Con Edisona. Pomagała mu w tym długoletnia urzędniczka, Alice Kelly. Udało im się w końcu znaleźć informację o wypadku sprzed ćwierć wieku, któremu uległ niejaki George Metesky. Utraciwszy przytomność na skutek wybuchu boilera w elektrowni Hell Gate, leżał on długo na lodowatym betonie zanim go znaleziono, wdychając przy tym trujące gazy. Po odratowaniu uzyskał odszkodowanie w kwocie półrocznej pensji.

Wkrótce przeszedł zapalenie płuc, a po paru miesiacach przyplątała się gruźlica. Nie mogąc dłużej pracować, wystąpił w końcu o rentę inwalidzką. Niestety, sprawa uległa przedawnieniu w rezultacie zmiany obowiązujących przepisów. Najwidoczniej poczucie doznanej krzywdy przerodziło się u niego w nienawiść do całego świata.

George Metesky przyszedł na świat w stanie Connecticut w rodzinie imigrantów. Urodził się on 2 XI 1903 r. w Waterbury, gdzie osiadło dużo Polaków. Chodził tutaj do katolickiej szkoły podstawowej, a później do zawodówki. Po ukończeniu technikum uzyskał dyplom specjalisty elektryka. Powołany do wojska, służył w marynarce. Stacjonował w Szanghaju. Mając odpowiednie kwalifikacje, zatrudnił się następnie w elektrowni.

Gdy policja przyszła do domu z nakazem aresztu, powitał ich drzwiach w drzwiach osobnik w dwurzędowym garniturze, o nader dobrodusznym wyglądzie. Mieszkał z owdowiałą matką i dwiema siostrami. Już na progu, George Metesky przyznał się do winy.

Krótki pobyt w areszcie stał się ostatnią kroplą i podsądny zaczął zdradzać objawy ciężkiej choroby umysłowej. Nie stanął nigdy przed sądem i został osadzony w szpitalu psychiatrycznym Matteawan, który mieścił się przy dawno zamkniętym więzieniu w Beacon. Uznany za wyleczonego, został wypuszczony po dwudziestu latach, powracając do swoich bliskich. Całkowicie zapomniany zmarł w 1993 roku.