Sprzedaż mostu brooklyńskiego naiwnym pzybyszom z prowincji stanowiła nieomalże niewinne nadużycie zaufania w porównaniu z kilkunastoma milionami, wyłudzonymi przez niejakiego Oscara Hartzella w latach dwudziestych ubiegłego wieku.

Plasując się w czołówce światowych wydrwigroszy, uzyskał on tytuł amerykańskiego króla oszustów. Początki jego kariery na tej drodze były zgoła nietypowe. Przyszedł on bowiem na świat w solidnej niemieckiej rodzinie, osiadłej w stanie Iowa. Utraciwszy rodziców, po ukończeniu szkoły średniej, imał się z powodzeniem różnych zajęć. Inteligentny i przedsiębiorczy młodzieniec, obdarzony również charyzmą, miał wyjątkowy talent do manipulowaniu ludźmi,

Traf chciał, iż zostal zatrudniony przez parę oszustów, którzy podawali się za adwokatów szukających bajecznej fortuny, rzekomo pozostawionej przez spadkobiercow Francisa Drake’a. Oscar chodzil wówczas po domach, zbierając pieniądze na wytoczenie sprawy sądowj. Po kilkunasu miesiącach, jego pracodawcy ulotnili się z gotówką, „zapominając” mu zapłacić prowizji za ostatni kwartał.

Niewiele, myśląc Hartzel postanowił nie tylko przejąć, ale i znacznie udoskonalić ów bardzo dochodowy pomysł. Potencjalną żyłą złota miał być Nowy Jork. Zapoznał się w tym celu z żywotem wielkiego żeglarza w służbie królowej Elżbiety, który wypada tu pokrótce przytoczyć.

Francis Drake urodził się w wielodzietnej rodzinie około 1540 roku. Nauczywszy się czytać i pisać, został oddany pod opiekę bogatych krewnych w Dover. Hawkinsowie trudnili się handlem morskim. Ryzykowali oni życiem, kupując towary od tubylców z archipelagu Indii Zachodnich, które znajdowaly się wtedy w sferze hiszpańskich wpływów. Francis dostał własny statek, towarzysząc swoim krewnym w wyprawach. Ulegając pokusie wielkich zysków, o mało co nie utracił życia w potyczce z hiszpańską galerą. Pogłębiło to jego nienawiść do katolików, widząc również prześladowania protestantow za rządów krwawej Mary, najstarszej córki Henryka VIII. Nie poniechal intratnego handlu, stając się kosarzem za zgodą królowej Elżbiety, która właśnie wstąpiła na tron, po smierci swojej przyrodniej siostry.

Jego największym wyczynem i zarazem źródłem kolosalnej fortuny było przechwycenie ogromnego ładunku panamskiego srebra, choć połowę łupu zabrała mu brytyjska Korona. Korsarstwo, uprawiane wówczas przez nieomalże wszystkie monarchie, było nie tylko źródlem ogromnych zysków, ale także cichą wojną na morzu w czasie pokoju. Po powrocie z trzyletniej wyprawy, Drake otrzymał tytuł barona. Piastując znacznie poźniej stanowisko admirala, Drake przyczynił się walnie do rozbicia hiszpańskiej Armady w 1588 roku. Po jego bezpotomnej śmierci w sześć lat później, ów bajeczny majątek przypadł bratankowi.
Co się dalej działo ze skarbem, nikt już nie dociekał po kilku stuleciach… Dość powiedzieć, iż Hartzell wymyślił sobie potomka w prostej linii, o imieniu Drexell Drake, obdarzając go jednocześnie rangą pułkownika. Ów zasłużony wojskowy zapisał ponoć połowę swojej fortuny dalekiej kuzynce, zaś drugą połowę jej narzeczonemu, w którego on sam się wcielił. Wyrafinowany oszust, który przebywal wówczas w Anglii, przybrał tytuł barona of Buckland, rzekomo dzięki protekcji wymienionego wyżej pułkownika i zarazem jego dobroczyńcy. Apelując do snobizmu swoich rodaków po powrocie do Nowego Jorku, Hartzell obliczał „odziedziczony” przez siebie majątek na 20 miliardów dolarów. Badając amerykański grunt zamieścił kilkanaście ogłoszeń w gazetach wydawanych na Dzikim Zachodzie, a następnie w Nowym Jorku. Tłumaczył on swoim przyszłym „inwestorom”, iż rzeczony testament odbiegał od przepisowej formy, toteż należało się spodziewać długiego i kosztownego procesu, na który były potrzebne wielkie pieniądze.

Dostał on wówczas stosy korespondencji od swoich rodaków. Widząc wielkie zainteresowanie rzekomy baron powrócił do ojczyzny wiosną 1926 roku. Obrał on wtedy Nowy Jork na swoja siedzibę, zakładając tutaj pierwsze biuro. Udał się następnie w swoje rodzime strony, gdzie stworzył trzy kolejne filie w stanach Iowa, Kansas i Missouri. Zaangażowane przezeń osoby nie miały pojęcia, iż biorą udział w szwindlu na gigantyczną skalę.

Schemat oszustwa był niezwykle prosty. Najniższy indywidualny wkład wynosił sto dolarów, podczas gdy najwyższy nie przekraczał pięciuset. Pozbawiając naiwnych pieniędzy, Hartzell nie ograbiał ich doszczętnie, nie doprowadzając nikogo do ruiny. Posługiwał się tutaj starą kupiecką zasadą, a więc duży obrót i mały zysk na pojedyńczej transakcji. Potwierdzone wkłady na sfinansowanie rzekomego procesu zagranicą, miały przynieść co najmniej stokrotny zwrot, stając się udziałami w odzyskanym spadku.

Swoim łatwowiernym pracownikom wyjaśniał, iż pragnął, aby jak najwięcej osób skorzystało z tej zgoła niepowtarzalnej okazji. Bądź, co bądź, za 10 tys. dolarów można było wtedy kupić ładny dom na prowincji z ogrodem. Wynagradzając niezwykle hojnie akwizytorów, Hartzell nie pozwalał im jednocześnie na dokonywanie wkładów, co wyrobiło mu opinię człowieka o nieskazitelnej uczciwości.

Spotykając się z pierwszymi „inwestorami”, złotousty mówca sprawił na nich bardzo korzystne wrażenie. Liczył na to, że szybko rozejdzie się fama, w czym się wcale nie pomylił. Po rozkręceniu interesu, wyjechał od Londynu, pozostawiając zbieranie pieniędzy swoim pracownikom.

Po odtrąceniu swoich prowizji, przekazywali mu oni sukcesywnie pieniądze na jego własne konto w Anglii. Nic więc dziwnego, iż eksploatacja naiwnych pozwalała mu na wystawne życie w Londyniw, gdzie rozrzucał pieniądze na prawo i lewo.

Grając na zwłokę w Stanach Zjednoczonych, powiadamiał on swoich pracowników o rzekomych kruczkach, stosowanych przeciwko niemu przez adwokatów Korony, którzy zamierzali przejąć ów spadek na rzecz Wielkiej Brytanii. W międzyczasie nwestorzy, przygotowani na długą zwłokę, wcale się nie niecierpliwili. W rezultacie, Oscar Hartzell naciągnał ponad sto tysięcy osób, zamykając operacje po kilku latach.

Ujawnionym oszustem zainteresowała się FBI, zaliczając jego poczynania do kategorii grand fraud. Wszystkie przestępstwa w tej kategorii, a więc zarówno kłamliwe oferty, jak i czeki były bowiem przesyłane pocztą. 23 października 1933 roku, przewieziony pod ekskortą oszust, stanął przed sądem w Nowym Jorku. Choć trudno w to uwierzyć, sprawa wywołała krucjatę w jego obronie w płonnej nadziei na odzyskanie przehulanych pieniędzy. Zebrano tysiące dolarów na apelację. Sąd najwyższy zatwierdził wyrok, o żadnej rekompensacie nie było mowy. Nie minęło wiele czasu, jak król oszustów zmarł nagle w więzieniu.