Czterdziestolatkowie powinni być ludźmi, którzy osiągnęli swój cel, powinni mieć rodzinę, bliskich, niemal dorosłe dzieci, z grubsza ukształtowaną karierę zawodową. Powinni mieć za sobą starania młodości o własny kąt, założenie rodziny, zabiegi o stanowiska. Po czterdziestce – zgodnie z moimi wyobrażeniami – powinni żyć pełnią życia i korzystać z jego uroków i przyjemności.

Moje wyobrażenie o życiu czterdzistolatków obecnie jest raczej odległe od tego, co im się faktycznie w tych czasach przydarzyło. Owszem, dzieci jakoś odchowali. Jeśli mają własny kąt, to raczej mocno zadłużony, chyba że niektórzy dostali mieszkanie od rodziców w prezencie. Ich związki małżeńskie sypią się, bo taka moda, by razie konfliktów nie męczyć się wspólnie. Do tego warunki materialne trudne, więc jest wiele powodów do kłótni. Praca niepewna i widoków lepszych na przyszłość niewiele. Boją się każdego dnia.

Ze społeczeństwa wielu z nich zostało niemal wykluczonych. Jeśli stracą pracę, nowej łatwo nie znajdą. Za starzy, za bardzo doświadczeni na jedne stanowiska, za mało – na inne.
W nowy internetowy świat wchodzili jak w masło zaraz po studiach. Korporacje obiecywały im wiele i pozwalały robić niemal zachodnie kariery. Dobre zarobki, wyjazdy integracyjne, budowanie karier, wyposażenie w samochody służbowe, laptopy, komórki za darmo.

Myśleli, że mogą wszystko – kupić duże mieszkanie na kredyt, wyjeżdżać na zagraniczne wakacje, fundować sobie eksluzywne samochody, które dotarły do Polski, kształcić w najlepszych szkołach dzieci, ekskluzywnie meblować mieszkania i żyć pełną parą. Szczęśliwy czas jednak szybko minął. Korporacje znalazły sobie tańsze miejsca do funkcjonowania w świecie, tańszych i młodszych pracowników, zaczęły ucinać wszelkie drogie dodatki do pracy – komputery, samochody, komórki, i w końcu czterdziestolatków, którzy za dużo zarabiali, wyrzucono na bruk.

Znam historię całkiem sporej grupy ludzi mniej więcej w wieku owych czetedziestu lat, którzy dzisiaj nie wiedzą, jak dać sobie w Polsce radę z życiem. Nie wszyscy mogą i chcą wyjechać z Polski, ale dla wielu z nich – wydaje mi się – to jedyną alternatywą. Ale jak mają opuścić uczące się dzieci? Jak zostawić niespłacone mieszkania i swoją małą i mało bezpieczną stabilizację?

Ci, których znam, są na kompletnym rozdrożu. Nie wiedzą, co mają robić. Propozycje pracy, które dostają są o wiele poniżej ich poziomu i wiele poniżej ich finansowych oczekiwań i potrzeb.

Jedną z takich osób urząd pracy wysyła ciągle na staże półroczne za 800 zł. Miesięcznie. I choć odbyła już dwa takie staże z nadzieją, że może uda jej się znaleźć bezpieczne miejsce pracy w firmie, w której w wieku 40 lat znowu odbywa staż, jakby była na początku kariery zawodowej, nic takiego się nie stało. Staże się skończyły, a na jej miejsce przyszedł ktoś następny na taki sam staż. Znowu za 800 zł. Taka nic nie warta pomoc urzędów pracy, które coś muszą robić. Taki sam zły pomysł jak śmieciowe umowy. Jeśli ogłaszane są oferty pracy, to zdaniem ludzi, którzy jej szukają i tak są one zajmowane przez rodziny pracujących i osoby polecone. Nie są to miejsca dla zdolnych a obcych. Wszystko rozgrywane jest pod stołem.

Druga, znajoma mi osoba, miała własną, renomowaną firmę w Warszawie. Z powodu zatrzymania kredytowania przez bank niepewnych – zdaniem tych instytucji finansowych – rynków rozwoju – zbankrutowała z dnia na dzień. Od pięciu lat prezes tamtej firmy, zadłużony po uszy, z dwoma zlicytowanymi mieszkaniami, z alimentami po odejściu żony, usilnie próbuje odnaleźć się na nowo. Nawiązał kontakt z niemieckim pracodawcą, który sprzedaje maszyny budowlane.

Znajomy zna doskonale niemiecki, bo wychował się w Austrii, gdzie jego rodzice przebywali na placówce dyplomatycznej. Nowy niemiecki pracodawca zwęszył interes, by znajomy sprzedawał jego sprzęt na terenie Polski, ale w zamian zaoferował mu tylko prowizję od sprzedanego towaru. A towar trzeba mieć na terenie Polski, potrzebny był więc magazyn i biuro. Znajomy wszystko załatwił inwestując pożyczone pieniądze i ciągle nie może wyjść na prostą. Zarabia grosze. Podróże do Niemiec w sprawach firmowych musi odbywać na własny koszt. Wynajął mieszkanie, bo dwa obciążone długami bank zlicytował. Zamyka się w domu, bierze środki psychotropowe, podlewa je alkoholem i stroni od ludzi. Depresja w pełnym rozkwicie.

Inne małżeństwo warszawskie żyje z jednej pensji. Wcześniej ona robiła karierę w niemieckim banku w Warszawie, on był menedżerem w jednej w warszawskich, modnych restauracji. Ona straciła dobrą pracę, ale udało jej się zdobyć kolejną, dużo gorszą, mniej płatną, wymagającą jeżdżenia po całej Polsce. Trzyma się jej, bo innej nie ma. Mąż z powodu choroby, która wyłączyła go z zawodu na pewnien czas, stracił etat. Czasem tylko dawni pracodawcy dają mu pracę na zastępstwa. Sporadycznie. Ma 40 lat i poczuł się wyłączony z życia. Córka rozpoczęła studia. Na szczęście wcześniej udało im się spłacić kredyt mieszkaniowy. Trzy osoby żyją z jednej, niezbyt dużej pensji.

Kolejny 40-latek, tym razem nie z Warszawy, a innego wojewódzkiego miasta w Polsce, nauczyciel z zawodu, po zmianie kierownictwa szkoły stracił etat po kilkunastu latach pracy w tym samym miejscu. Bez powodu. Nowa pani dyrektor miała swoich znajomych. On od czterech lat nie może znaleźć nowego szkolnego etatu. Od czasu do czasu zdobywał jakieś chwilowe, dorywcze zajęcia kompletnie pozazawodowe. Po czterech latach niepracowania, wspomagania przez rodzinę, postanowił przemeblować swoje życie. Sprzedaje mieszkanie, jedzie do większego miasta z nadzieją, że może tam zła karta się odwróci. Nie może i nie chce być dłużej na łasce rodziny. W końcu skończył 40 lat.

Wszyscy moi bohaterowie głosowali na Kukiza w wyborach prezedenckich. Nikt z przekonania, że to najlepsza kandydatura, wszyscy dlatego, żeby to co jest, w końcu musi się zmienić. Odrzucili obecną władzę za własne odrzucenie.