Barbara Mikulski zdecydowała, że odchodzi na emeryturę. Najdłużej urzędująca kobieta-senator USA i pierwsza, która weszła do senatu bez powiązań rodzinnych. Do historii parlamentaryzmu amerykańskiego wszedł też atak przypuszczony na nią przez polityczną rywalkę – i jej reakcja.
Jedno z odkryć w kosmosie NASA na jej cześć ochrzciła mianem „Supernova Mikulski”; – teraz już nawet kosmici będą wiedzieć, kto ma energię poruszającą gwiazdy, żartowano.
Ma zaledwie 1,50 cm wzrostu – wiadomo, bo często jest o to pytana – nieprawdopodobną odporność, żarliwość i odwagę cywilną – co zgodnie podkreślała w tych dniach cała skoncentrowana na politykach prasa i telewizje, gdy tylko potwierdziła, że rzeczywiście nie będzie startowała w następnych wyborach. Ma 78 lat, jest senatorem z ramienia Partii Demokratycznej od 1974 roku i ogłaszając swoją niespodziewaną decyzję stwierdziła, że nie chce dwóch następnych lat spędzić na zbieraniu pieniędzy i organizowaniu kampanii, woli się skoncentrować przez resztę kadencji na pracy. Duszę bojownika, ostrzegawczo, ujawnia ostrymi kolorami; sukienki i żakiety, które zakłada na spotkania z wyborcami i do telewizji są często ostro, naprawdę ostro różowe lub czerwone. A oprócz polityki i problemów społecznych, to właśnie kosmos interesuje ją najbardziej.
Stoły wspomnień
Jej przodkowie – ze strony i matki i ojca – przyjechali do Ameryki z Polski. Ona urodziła się i wychowała na suburbiach Baltimore. Jej dziadkowie mieli piekarnię, rodzice niewielki sklep spożywczy. Mała Basia – drobniutka figura i olbrzymie oczy w okrągłej buzi – pomagała im, gdy tylko podrosła, a przez całą szkołę, gdy mogła już sama wędrować z pakunkami, nosiła zamówione zakupy do domów starszych ludzi, zbierała nowe zamówienia, opowiadała, co słychać w sąsiedztwie i szła dalej. Poznała dzięki temu specyficzne problemy społeczności etnicznych od środka, osobiście, nie z teorii – i wiedzę tę wykorzystała później w swojej politycznej karierze. Na razie kończy kolejne, katolickie szkoły, a ponieważ chce pomagać innym, po studiach i specjalizacjach, zostaje pracownikiem socjalnym. Zajmuje się zagrożonymi wykolejeniem dziećmi i organizuje pomoc dla osób, szczególnie starszych, które nie potrafią korzystać z dostępnych świadczeń. „Ameryka nie jest tyglem, jest buzującym kotłem – powiedziała w jednym ze swoich pierwszych wystąpień. Polityka nie zmieniła jej przekonań, natomiast dała jej o wiele szerszą bazę działania. Teraz mogła pomagać swoim, jak to określa czasem „prawdziwym, ciężko pracującym ludziom” nie tylko indywidualnie. W ciągu kolejnych lat w Senacie starała się też zawsze, ponad partyjnymi różnicami, zbudować coś w rodzaju kobiecej grupy wsparcia – urządza comiesięczne kolacje, żeby w mniej formalnej atmosferze wymienić poglądy. Nawiasem mówiąc, w jej eleganckim, służbowym mieszkaniu w Waszyngtonie, DC, ciągle stoi prosty, drewniany stół z kuchni jej matki. Kiedy zaczynała swoją polityczną drogę, jedynie dwie kobiety zasiadały w Senacie. Obecnie, 20. I – jak mówi jedna z nich, akurat zresztą z Partii Republikańskiej – to dzięki Barbarze Senat stał się lepszym miejscem. Jest podziwiana za poczucie humoru, uczciwość i inteligencję.
Sławetna walka
Ale nie zbiera wyłącznie pochwał i podziwu – jak zresztą każdy człowiek. Dla jednych, ponieważ walczy od wielu lat o prawa kobiet, jest „do przesady feministyczna”. Dla innych z kolei; „nie do końca określona” i zamiast rzeczywiście walczyć, woli ustawiać się w sytuacji „czekającego samochodu”. W swoim własnym biurze utrzymuje dryl niemal wojskowy i jest, jak się plotkuje, jak dyktator małego państwa, a środowiska LGB zarzucają jej hipokryzję i brak zdecydowanego poparcia dla idei małżeństw jednopłciowych. Część tych zarzutów ciągnie się za nią od 1986 roku, kiedy to odbyła się sławetna walka przedwyborcza pomiędzy dwiema kobietami; druga w historii amerykańskiego parlamentaryzmu i jedna z najbardziej brutalnych, przez co przeszła do historii. Panie ubiegały się o miejsce z ramienia stanu Maryland. Przeciwniczką urodzonej, wychowanej i doskonale znanej mieszkańcom tego stanu Barbary Mikulski była Lidia Chewez. Urodzona i wychowana w Nowym Meksyku, należąca do Partii Republikańskiej, karierę polityczną rozpoczęła, gdy do władzy doszedł prezydent Ronald Reagan. Rzadko kiedy debaty polityków – poza wyborami prezydenckimi, oczywiście – wzbudzają aż takie zainteresowanie i w mediach i wśród czytelników i widzów, ale sytuacja była wyjątkowa. Obydwie panie znano z tego, że są energiczne i bojowe, a w dodatku kryła się w tym wszystkim mała zagadka. Przeciwniczka Barbary zrezygnowała z prominentnego stanowiska w Białym Domu, żeby kandydować w wyborach w których – co do tego zgadzali się wszyscy – praktycznie nie miała szans wygrać.
Szybko się okazało, że postanowiła swoją przeciwniczkę polityczną zdyskredytować. Pisała, udzielała wywiadów, występowała w programach radiowych i telewizyjnych, zwoływała wiece i konferencje, na których przemawiała i omawiała zawsze te same zarzuty:
Barbara Mikulski nie założyła nigdy rodziny, ukrywa swoją prawdziwą orientację oraz partnerkę życiową, która w dodatku współpracowała z nią najpierw jawnie, potem tajnie, obydwie są „faszystowskimi feministkami”, „radykalnymi lesbijkami” i „nienawidzą mężczyzn i w końcu „chce tu robić San Francisco”- to wcale nie są najdrastyczniejsze cytaty.
Siłami własnymi
Sama „senator Barb”, jak jest popularnie nazywana, wbrew politycznemu zwyczajowi nakazującemu kandydatom wytłumaczenie wyborcom wszystkiego, co się w trakcie kampanii na ich temat pojawia, zupełnie zarzuty swojej przeciwniczki zignorowała. Kompletnie żadnej odpowiedzi. Koncentrowała się wyłącznie na tym, co chce robić. Wygrała. Zdobyła 61 procent głosów i tym samym stała się pierwszą w historii amerykańskiego parlamentaryzmu kobietą, która weszła do Senatu o własnych siłach, to znaczy nie obejmując urzędu np. po zmarłym mężu lub ojcu. Natomiast analizując jej wypowiedzi, komisje w których bierze udział, proponowane rozwiązania – na pewno nie jest „faszystowską feministką”. Od czasów uniwersyteckich, zawsze zainteresowana była walką o mających większe trudności w społeczeństwie. Jej zdaniem są to dzieci z biednych rodzin, osoby pragnące się kształcić, a bez dostatecznie dużych funduszy, starzy ludzie, społeczności etniczne. No i tak, kobiety – bo nie dostają równego wynagrodzenia za taką samą pracę i nie są równo traktowane. W wielu stanach ciągle jeszcze obowiązują prawa pozostałe z tych, nie tak dawnych zresztą czasów, w których amerykańskie kobiety nie mogły głosować w wyborach i formalnie nie mogły podejmować żadnych decyzji, były przyspawane do męża licznymi przepisami. I dziś, ciągle, zdarza się, że zgodnie z prawem stanowym, nie mogą na przykład zakupić posiadłości bez zgody męża. W Ameryce walka o prawo głosu dla kobiet trwała prawie sto lat, 19 poprawkę do Konstytucji wprowadzono dopiero w 1920 roku.
Kiedy prezydent Obama dowiedział się o decyzji Barbary Mikulski, na konferencji prasowej stwierdził:
„Dzięki jej pracy więcej kobiet mogło doskonalić swoje umiejętności, więcej dzieci ma dostęp do wysokiej jakości edukacji, więcej rodzin ma ubezpieczenie zdrowotne i więcej osób traktowanych jest sprawiedliwie, zgodnie z prawem.”
Senator Barb nie ukrywa, że ma jeszcze jedno polityczne marzenie; chciałaby zobaczyć kobietę jako prezydenta USA.