Larry Ellison

Larry Ellison. Znak rozpoznawczy; opalenizna nieco pomarańczowa i garnitury wyłącznie od Armaniego. Pasje; jachty, samoloty, sporty ekstremalne. A poza tym posiadłości, posiadanie i pomnażanie majątku.

Jest trzecim najbogatszym człowiekiem USA – ale pierwszym, jeśli chodzi o ilość najróżniejszych, krążących na jego temat historii; jego firmę tak naprawdę założyło CIA, skupuje posiadłości i tereny z ramienia jakieś nieznanej organizacji szykującej się na objęcie władzy na Ziemi, albo sam się do tego przygotowuje, ma tajne laboratoria, odmładza się tajemniczymi sposobami. Rzeczywiście, trzeba przyznać, na zdjęciach wygląda zdumiewająco odmiennie i faktycznie, jego pierwszym klientem była CIA, co pozwoliło jego firmie się rozwinąć, ale oprogramowanie, nie da się ukryć, gdzieś musi być kupione.

Nie uchodzi za wielkiego filantropa, jednak wraz ze 128 innymi miliarderami z całego świata przystąpił do zainicjowanej przez Billa Gates i Warrena Buffett – dwa największe majątki Ameryki – akcji The Giving Pledge. Akcja zachęca najbogatszych ludzi świata do oddawania części majątku – którego żadna miarą nie są w stanie skonsumować – na cele filantropijne.

Klik w przeszłość
Ale też prawdą jest, że na razie realizuje to na swój własny sposób, co raz zakończyło się w sądzie; przelewał pieniądze na konto swojej własnej fundacji i pobierał z tego pensję. Lubi się też odwdzięczać i gdy np. uległ kontuzji jadąc na rowerze i był wyjątkowo zadowolony z opieki, przeznaczył 5. mln. dolarów na badania Instytutu, w którym pracował jego ortopeda. Jeśli chodzi o politykę; wpłaca na fundusze wyborcze polityków obydwu partii.

Bogaty stał się w 1986 roku, gdy spółka Oracle, w której miał 39 proc. udziałów weszła na giełdę. Natychmiast kupił najszybsze samochody, rezydencje, jachty – wszystko w liczbie mnogiej. Cztery lata później firma stanęła na skraju bankructwa, okazało się, że zapisywano dochody, które dopiero miały nadejść – najwyraźniej w ramach myślenia magicznego – i sprzedawano jeszcze nie istniejące produkty. Ale jakoś z tego wybrnął.

W życiu osobistym, odwrotnie niż w biznesie, układało mu się nieszczególnie. Jego najdłuższe, czwarte z rzędu małżeństwo trwało 10 lat. Natomiast ceremonie odzwierciedlały zmiany zachodzące w jego życiu – od skromnego przyjęcia dla garstki przyjaciół, po ślub we własnej posiadłości z weselem na kilkaset osób i Steve Jobs robiący za ślubnego fotografa.

Jego czwarta żona, Melani Craft, zanim napisała trzy powieści romantyczne – wszystkie przed ślubem – studiowała antropologię i zajmowała się dosłownie wszystkim, była sprzątaczką, barmanką nawet kierowcą wożącym turystów na safari. Trzecia, Barbara, pracowała jako recepcjonistka w jednej z jego firm, małżeństwo trwało niespełna trzy lata, ale zdążyli mieć w tym czasie dwoje dzieci, dziś i syn i córka są producentami filmowymi.

Druga żona, Nancy, za 500 dol. zrzekła się wszystkich praw do ewentualnych zysków z firmy, którą Ellis założył akurat pół roku po ich ślubie – i rozwiedli się dokładnie sześć miesięcy później. Pierwszy raz – i o tym małżeństwie najmniej wiadomo, choć trwało siedem lat – ożenił się będąc jeszcze studentem. Pomiędzy kolejnymi ślubami zwykle upływało kilka lat. Jak plotka głosi jego prawdziwą pasją nie są małżeństwa. Inwestuje się raczej w pracownice.

Ananasowe koty
Lana’i, nazywaną też czasem Ananasową Wyspą, kupił trzy lata temu. Przypuszczalnie za ok. 500 milionów. Nie jest to jednak maleńka, bezludna wysepka, jakie kupują sobie zwykli milionerzy, żeby w odosobnieniu spędzać urlopy. Lana’i leży nieco na uboczu, trafiało na nią zawsze mniej turystów niż na inne wyspy hawajskie, bo dostęp do niej jest trudniejszy, niemniej ma jeden hotel i nieco ponad trzy tysiące mieszkańców, którzy kultywują spokojny tryb życia na swoich 362 km. kwadratowych – i na wizję zmian zareagowali, co łatwo zrozumieć, ambiwalentnie.

Ellison chce tam zrobić „nowoczesny raj”, albo, jak kto woli „samowystarczalną wyspę na miarę XXI. wieku”. Odsalarnia wody, elektryczne samochody, energia słoneczna, uprawy organicznej żywności, które mają być eksportowane – i szybkie podwojenie populacji, bo stworzenie nowych miejsc pracy będzie wymagać sprowadzenia najpierw instruktorów do wyuczenia miejscowej ludności, a potem także dodatkowych pracowników do obsłużenia tego wszystkiego. Aktualnie stan posiada zaledwie 2 proc. wyspy, reszta należy do Ellisona, który planuje zainwestować tam następnych 500. milionów.

Jego przedstawiciel zapewniał, że Ellison nie kupił wyspy po to, żeby na niej zarabiać. Chodzi wyłącznie o wdrożenie idei, a skorzystać mają wszyscy, to będzie unikalny ośrodek turystyczny. Na filmie dokumentalnym, który powstał gdy mieszkańcy dowiedzieli się, że są „sprzedani jakiemuś bogaczowi” nie brakuje i momentów wręcz komicznych. Kobieta opiekująca się 382 kotami, zaśmiewając się pyta Ellisa, czy wie, że został także i ich właścicielem. Koty przywieźli na wyspę turyści, rozmnożyły się, mieszkają w schronisku i do tej pory były karmione ze środków społecznych.

Pałace zwycięzców
W odwrotności do Warrena Buffett, który swój – zresztą dużo, dużo większy – majątek lokuje w fundacjach i ma jeden, ciągle ten sam dom zakupiony pięćdziesiąt lat temu, bo jak mówi żartobliwie, stać go na hotele, Larry zdecydowanie woli inwestować w nieruchomości. Plotkuje się, że gdyby mógł, kupiłby od razu całe zamieszkałe przez milionerów Malibu i że ma na tym punkcie jakąś obsesję. Nie może, więc skupuje na tym wysuniętym w ocean kawałku Kalifornii posesje.

Aktualnie jest właścicielem jednej trzeciej z 70 tamtejszych rezydencji, ma też kilkanaście posesji na północy tego stanu, sięga po Arizonę, skupuje też, co się da nad jeziorem Tahoe w stanie Nevada, a nawiasem mówiąc to, co postawił tam w Glenbrook wygląda jak budowla z kreskówek dla bardzo niegrzecznych dzieci. Nie ukrywa, że interesuje go i posiadanie i wygrywanie, ale prawdziwy sukces zaczyna się wtedy, kiedy inni przegrywają.

Gdy w zeszłym roku ogłosił, że odchodzi na semi-emeryturę, prasa całego świata przypomniała słynną Trashgate, kiedy to zatrudnił cały zespół ludzi do przeglądania śmieci swojego największego konkurenta, czyli Microsoftu. Kiedy się wydało, stwierdził coś w stylu; “czuję się świetnie, że to zrobiliśmy, może to i wygląda niesmacznie, ale dało efekty, prawo przecież tego nie zabrania, a dowiedzieliśmy się prawdy”. Ale nie tylko Microsoft i posiadanie coraz większej ilości ziemi go interesuje.

W to, żeby jego drużyna wygrywała regaty inwestuje 300 tys. rocznie. Jego prywatny samolot jest tak wielki, że na niektórych lotniskach przyjmujących prywatne, zwykle wiele mniejsze jednostki, przekracza normy. Jacht, który wybudował, żeby dopiec konkurentowi, ma onyksowe łazienki, baseny, sauny i kort tenisowy. Sprzedał go zresztą, gdy się okazało, że szybko powstają większe, ale to ciągle 16-ta pod względem wielkości jednostka tego typu na świecie.

Początek żonglerki
Urodził się siedemdziesiąt lat temu w Nowym Jorku, konkretnie na Lower East Side. Wtedy była to dzielnica zamieszkana głównie przez drobnych rzemieślników i pracujących na dniówki w fabrykach robotników, z mieszkaniami tak zagęszczonymi, że część warsztatów wystawiano na ulice, gdzie muzycy i żonglerzy prezentowali swoje talenty, a zawsze blade kobiety sprzedawały gorącą zupę i placki. Ukraińcy, Polacy, Włosi, Rosjanie i Żydzi z całego świata. Gangi, meliny, synagogi, kościoły, szkółki niedzielne, wszystko na miejscu.

Jego ojciec był Włochem, mama pochodziła z żydowskiej, mieszkającej w tej dzielnicy od lat rodziny, nigdy się nie pobrali, a kiedy zaledwie dziewięciomiesięczny Larry zachorował na ciężkie zapalenie płuc, oddała go swoim lepiej zakotwiczonym w życiu kuzynom.

Para z Chicago wzięła malucha, odchuchali go i zaadoptowali. O tym, że nie jest ich rodzonym dzieckiem dowiedział się dopiero jako 12-latek. Z biologicznym ojcem nie spotkał się nigdy, z matką dopiero jako mocno już dorosły człowiek – miał 48 lat.