Z punktu widzenia tytułowego bohatera, czyli P. T. Barnuma, niewinne fałszerstwa i oszustwa, nie mówiąc już sensacji i osobliwościach były nie tylko dozwolone, ale i wręcz nieodzowne. Zwiększały one iluzję, przenosząc publiczność w inny świat. To nic innego jak atrybuty podkreślające realia – mawiał on na swoje usprawiedliwienie.
Była to recepta na miliony. A co więcej, sięgając do starożytnych tradycji, podwyższył on poziom popularyzowanej przez siebie dziedziny. Nie brakowało mu bowiem ani oczytania, ani dobrego gustu. Występy cyrku Barnuma w Londynie zaszczyciła królowa Wiktoria, zasiadając wraz z rodziną w specjalnej loży. To on właśnie spopularyzował wśród Anglosasów słowo celebrity, które wywodziło się z języka francuskiego.
Pineas Taylor Barnum urodził się w 1810 r. w wiosce Bethel, w stanie Connecticut. Jego ojciec posiadał tawernę, a obok dużą stajnię, wypożyczając zarówno konie pod wierzch, jak i do zaprzęgu. Pokaźne dochody powiększało gospodarstwo rolne, leżące w pobliżu. Po ukończeniu szkoły elementarnej, Pineas Taylor pomagał najstarszemu bratu w prowadzenia sklepu kolonialnego.
Nie cierpiąc swoich imion, zastąpił je wówczas inicjałami P.T. W sobotę i niedzielę ciekawy świata i głodny wiedzy wyrostek pomagał jednemu z bogatych ziemian w uporządkowaniu biblioteki, w oprawie książek i ich katologowaniu. Wypożyczając je do domu, poświęcał wieczory i część nocy na ich czytanie. Od zarania cechowała go niezwykła wprost żywotność, nie potrzebował więc zbyt wiele snu.
We wczesnej młodości zakochał się bez pamięci w pannie, która odziedziczyła sklep po swoim wuju. Ożeniwszy się z Charity Hallet w wieku 19 lat, przystąpił do prowadzenia tego interesu. Przekształcił go szybko w kwitnącą placówkę.
Sprzedaż dochodowego sklepu umożliwiła obojgu przeprowadzkę do Nowego Jorku.
Mając dalekosiężne plany, P. T. zdobył tu znajomość sztuki drukarskiej. Jednocześnie głęboko przemyśliwał nad tym jak zabawić publikę, zarabiając przy tym na dostatnie życie. Pierwsze wielkie pieniądze w kwocie 10 tys. dol. zarobił na pokazywaniu czarnoskórej „niańki” Jerzego Waszyngtona i zarazem najstarszej kobiety na świecie, która rzekomo ukończyła 130 lat.
Przyszły mistrz nie zawsze uczciwych sztuczek dał się tu sam nabić w butelkę. Uwierzył bowiem sfalszowanym dokumentom. A sięgając do historii, pierwszy prezydent rzeczywiście posiadał kolorową niańkę. Podszywając się pod nią po mistrzowsku, 92-letnia Joyce Heath opowiadała drżącym glosem ciekawe historyjki o małym George’u. Urodzona aktorka występowała w stroju kolonialnym. Wykrywszy prawdę, Barnum zakończył pokazy pod pretekstem pogarszającego się zdrowia delikwentki.
W 1837 r. zakupił on Scudder’s Museum za 15 tys. dol. Pięciopiętrowy gmach, stojący na rogu Broadwayu i Ann St., wypełniały kurioza z całego świata. Na kolekcję składały się motyle, wypchane zwierzęta i egzotyczne ptaki, figury woskowe, mineraly, muszle i setki innych osobliwości. Tłumy zwiedzających waliły tu drzwiami i oknami. Już po roku wszystkie koszty zwróciły mu się z nadwyżką.
Dokupując sąsiedni budynek, niestrudzony P. T. prowadził tu menażerię, wzbogacając ją z czasem o tzw. freak shows. Pokazywał tu odmieńców, a więc kobietę z brodą, parę albinosów z córeczką, Pigmeja, niemego chłopca w lamparciej skórze i inne dziwadła. To co wydaje się okrucieństwem ze współczesnego punktu widzenia, wcale nim nie było w tych czasach.
Odmieńcy, których traktowano jak wyrzutków, dostawali u Barnuma dobre wyżywienie, godziwe zarobki, nie mówiąc już o przyzwoitym traktowaniu. Każdy z występujących miał własny gabinecik, otwarty z jednej strony i małą sypialnię na tyłach. Czuli się tu oni aktorami w etnograficznym przedstawieniu. Wbrew swoim krytykom, lubiąc sensacje, P.T., starał się jak mógł unikać taniochy.
Doskonale prosperujące muzeum nie zadawalało ambicji P. T. Rozpierająca go energia życiowa, domagała się ujścia w wielkich przedsięwzięciach. Lubiąc muzykę, pragnał on zaprezentować Ameryce „Szwedzkiego Słowika”. 29-letnia Jenny Lindt znajdowała się wówczas u szczytu kariery, mając za sobą występy na największych scenach operowych Europy. Marzyła ona o wyrwaniu się z kręgu koturnowej sztuki, pragnąc się zająć działalnością charytatywną, finansowaną przez swoje koncerty i recitale.
Dziewięciomiesięczny objazd po Stanach Zjednoczonych wydał się jej prawdziwym zrządzeniem losu. Artystce towarzyszyła prywatna sekretarka i własna orkiestra, a wszystkie koszty ponosił P. T. Barnum. Półroczna zwłoka dała genialnemu impresario czas na wylansowanie artystki i przygotowanie trasy The Grand Tournee. Jak słusznie przewidywał, Jenny Lindt bez reszty podbiła Amerykanów.
Czysty dochód, osiągnięty przez Barnuma, kilkakrotnie przewyższył wypłacone jej i nader hojne honorarium. Jenny Lindt spełniła swoje marzenie, fundując w Sztokholmie Akademię Muzyczną dla utalentowanych dziewcząt i chłopców.
Zimą 1865 r. muzeum spłonęło do fundamentów. Przepadły wszystkie zbiory i cała menażera, choć udało się uratować wszystkich „odmieńców”. Barnum zapewnił tym ostatnim godziwą starość.
Będąc entuzjastą z natury, P. T. zabrał się do kolejnych przedsięwzięć. Najpierw założył cyrk, z którym podróżował po całym kraju. A ponieważ chodziły mu po głowie zimowe występy w Nowym Jorku, namówił Williama Vanderbilta do wybudowania koloseum na placu Madisona. Obaj wspólnicy wyłożyli na ten cel po 150 tys. dolarów. We wspaniałym gmachu pod kolumnami, który powstał w rekordowym tempie, mieściła się olbrzymia arena, hippodrom, sale widowiskowe i wystawowe, nie mówiąc już o klubach dla towarzyskiej śmietanki.
Sprawując funkcję naczelnego dyrektora, Barnum, który miał midasowe dotknięcie, szybko przekształcił koloseum w złote jabłko.
Kolejne, wielkie przedsięwzięcie dawało mu kartę atutową w przetargach z największym rywalem, którym był George Bailey. Fuzja obu cyrków nastąpiła w 1877 r. Począwszy od pierwszego występu, przedstawienie uzyskało wymyśloną przez Barnuma nazwę „The Greatest Show on Earth”, która zresztą funkcjonuje do dzisiaj. Pasowała ona do zmienionej formuły, gdyż akcja nadal się tu dzieje na trzech arenach.
Wielki cyrk podróżował własnym pociągiem, złożonym z kilkudziesięciu wagonów. Konieczne były dwie lokomotywy, z których jedna ciągnęła do przodu, zaś druga popychała z tyłu. Zarówno słonie w liczbie dwudziestu okazów, jak i cała menażeria jechały oddzielnie. W 1883 r. cyrk wyruszył statkiem do Europy, budząc sensację w Londynie, Paryżu, Berlinie i innych stolicach.
Do największych atrakcji londyńskiego zoologu należał wtedy Jumbo, największy słoń na świecie, łagodny przy tym jak baranek. Barnum miał na niego od dawno oko. Podwyższając co roku cenę, nie zrażał się kategoryczną odmową.
Traf chciał, iż olbrzym zapadł na mushi, cieżką chorobę spowodowaną przez nadmierną pracę gruczołów hormonalnych. Był skazany na nieodwołalną i powolną agonię, gdyż angielscy weterynarze nigdy się nie zetknęli z takim przypadkiem. Tymczasem Barnum zatrudniał u siebie hinduskiego nadzorcę, który umiał leczyć ową przypadłość, występującą najczęściej w Indiach. Nic więc dziwnego, że wspaniałomyślna oferta została wreszcie przyjęta. Jumbo powędrował na kurację do Ameryki, długo stanowiąc gwóźdź każdego programu.
P. T. Barnum zostawił swój cyrk w spadku kontynuatorom i publiczności. Wielkie widowisko pojawia się raz do roku w Nowym Jorku.