Bracia: Mając ufność, wiemy, że jak długo pozostajemy w ciele, jesteśmy pielgrzymami z daleka od Pana. Albowiem według wiary, a nie dzięki widzeniu postępujemy. Mamy jednak nadzieję i chcielibyśmy raczej opuścić nasze ciało i stanąć w obliczu Pana. Dlatego też staramy się Jemu podobać, czy to gdy z Nim jesteśmy, czy gdy z daleka od Niego. Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre.
2 Kor 5,6-10
Gdybyśmy poważnie traktowali mowy pogrzebowe, to w wielu przypadkach byśmy mogli ulec złudzeniu, że najlepsi ludzie odchodzą, a przy życiu zostaje miernota. Zapewne takie podejście do zmarłych dyktuje przekonanie, że o zmarłych mówimy tylko dobrze, albo nie mówimy wcale. A także i dlatego, że zmarły nie jest już dla nas konkurentem, zagrożeniem a zatem możemy go chwalić, bo przy okazji inni zauważą naszą „szlachetność”, przejawiającą się w pozytywnym mówieniu, nawet o naszym przeciwniku. Dla zmarłego, takie „wystąpienia” przy trumnie nie mają prawdopodobnie żadnego znaczenia, bo stoi on w całej prawdzie przed Trybunałem, który nie liczy się z ludzkimi względami. Dla wierzących jest to zasadniczy powód, aby osądzanie człowieka zostawić samemu Bogu, który zapewne z politowaniem patrzy na ludzkie zabieganie, aby pokazać się zewnętrznie, że jest się kimś nadzwyczajnym, wyjątkowym. Bóg patrzy na duszę człowieka i tam szuka jego wielkości. Zmarły stając przed trybunałem Najwyższego doświadcza prawdziwości słów proroka Ezechiela z pierwszego czytania na dzisiejszą niedzielę: „I wszystkie drzewa polne poznają, że Ja jestem Panem, który poniża drzewo wysokie, który drzewo niskie wywyższa, który sprawia, że drzewo zielone usycha, który zieloność daje drzewu suchemu. Ja, Pan, rzekłem i to uczynię”. Wielkość człowieka nie jest z ludzkiego nadania, ale wielkości ducha, który wspina się drogą przykazań do miary, jaką wyznacza nam Bóg.
Gorzej dzieje się gdy mowy pogrzebowe wygłaszane są o żywych, z racji różnych okazji, jak jubileusze, czy awanse. Chwalony może uwierzyć w to wszystko i popaść w pychę, która jest matką wszelkich grzechów. Święty Jan Paweł II ukazuje trzy główne źródła pychy. W Adhortacji Redemptoris donum czytamy: „Egoistyczne dążenie do panowania a nie do służenia”. Jeśli władza nie stanie się służbą wtedy w stu procentach ma rację John Emerich Edward Dalberg-Acton – angielski historyk, filozof polityczny, teoretyk wolności i polityk, który powiedział: „Każda władza deprawuje, a władza absolutna deprawuje absolutnie”. Drugie źródło pychy Święty wskazuje w Encyklice Fides et ratio. „Człowiek chce nadać własnej wizji, niedoskonałej i zawężonej przez wybór określonej perspektywy, rangę interpretacji uniwersalnej”. Według pyszałka nikt poza nim nie może mieć swojego zdania, gdyż on jest autorytetem na piedestale, na którym postawił się sam lub inni ludzie. Trzecie źródło pychy wskazuje św. Jan Paweł II w Encyklice Veritatis splendor. Ten rodzaj pychy rości sobie prawo do „samodzielnego decydowania o tym, co dobre, a co złe, prowadzi do braku ufności w mądrość Boga, który przez prawo moralne kieruje człowiekiem”. Przejawem takiej pychy są wszelkie ustawy, które podważają prawo Boże oraz nasze osobiste zdanie, które staje się dla nas ważniejsze niż Boże przykazania.
Św. Paweł w Drugim Liście do Koryntian przypomina nam, że kiedyś staniemy przed Bogiem, odarci z wszelkiego blichtru wielkości kreowanej przez pychę, aby zdać sprawę z własnego życia: „Dlatego też staramy się Jemu podobać, czy to gdy z Nim jesteśmy, czy gdy z daleka od Niego. Wszyscy bowiem musimy stanąć przed trybunałem Chrystusa, aby każdy otrzymał zapłatę za uczynki dokonane w ciele, złe lub dobre”. Świadomość zdania sprawy z życia przed trybunałem Bożym może być bodźcem do właściwej oceny samego siebie i bliźniego oraz postawienia sobie pytania: Z czym stanę przed Bogiem? To przypomnienie pozwoli także właściwie ocenić nasze relacje z bliźnimi, jak w poniższym wydarzaniu. Do zakrystii przyszła starsza pani i chciała zamówić mszę św. za swoja synową. Piękna to rzecz – teściowa modli się za synową. Ale w tym wypadku było inaczej.
Teściowa zaczęła skarżyć się na swoją synową, przedstawiając ją jako wcielonego diabła. „Czy mógłby ksiądz odprawić Mszę św., aby moja synowa zmarła i to okrutnych męczarniach. Zaskoczony ksiądz powiedział, że takiej intencji nie może przyjąć, bo to nie jest po bożemu. Ale teściowa nie dała za wygraną, mówiąc, że złoży hojną ofiarę. Ksiądz chwilę się zastanowił i zgodził się na odprawienie Mszy, proponując niewielką zmianę w sformułowaniu intencji: „Niech pierwsza umrze ta, która jest bardziej podła”. Zaskoczona teściowa, po chwili zastanowienia odpowiedziała: „Nie zgadzam się na to. To za duże ryzyko”. Gdybyśmy mieli taką świadomość, to z pewnością nie ryzykowalibyśmy, wybieraniem ludzkiej, próżnej chwały.
David Brooks, publicysta New York Timesa pisze o dwóch rodzajach cnót, którymi kieruje się człowiek. Pierwsze z nich mają charakter bardziej zewnętrzny i są wyliczane, gdy staramy się o pracę i chcemy się jak najlepiej zaprezentować, nagłaśniamy je, aby osiągnąć prestiż społeczny, czy zawodowy. Wymienianie tych zalet ma coś z oficjalnej mowy pogrzebowej, w której wymienia się różne życiowe osiągnięcia. Drugi rodzaj zalet i cnót bardziej związany jest z nasza osobowością. Przybliżają nas one do drugiego człowieka. Są nimi dobroć, miłość, życzliwość, dobry charakter. Te ostanie w naszym życiu są ważniejsze.
Autor pisze: „Nasza kultura i nasze systemy edukacyjne poświęcają więcej czasu i uwagi, jak opanować umiejętność i strategię potrzebą do osiągnięcia sukcesu zawodowego, zrobienia kariery. Mniej zaś uwagi poświęca się sprawom wewnętrznym, duchowym, które są konieczne w formowaniu szlachetnego charakteru. Wielu z nas bardzo dobrze wie jak poukładać sprawy zewnętrzne w dążeniu do zrobienia kariery, ale bywamy bezradni, gdy chodzi o kształtowanie swojego charakteru według zasad moralnych. To może prowadzić do samozadowolenia i miernoty moralnej.
Zewnętrznie wszystko układa się poprawnie. Inni może mówią, że wszystko jest OK, ale wraz upływem lat może nas ogarnąć bezsens życia. Pozbawiamy się radości życia, w wymiarze moralnym”. Brooks dodaje: „Nie rodzimy się dobrymi ludźmi, ale się nimi stajemy. Podziwiam tych, którzy powoli, korzystając z wartości duchowych i moralnych, kształtują wewnętrzny świat duchowy, który owocuje szlachetnym charakterem”.
Wewnętrzne kształtowanie świata duchowego w oparciu o Boże przykazania jest budowaniem Królestwa Bożego, o którym mówi Ewangelia na dzisiejszą niedzielę: „Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane, wyrasta i staje się większe od innych jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu”. Ziarno Królestwa Bożego zostało zasiane w nas w czasie chrztu świętego.
Aby jednak rozrosło się w olbrzymie drzewo, dające także schronienie innym, konieczny jest nasz wysiłek w jego budowaniu. Święty Jan Paweł II w Encyklice Redemptoris missio napisał: „Królestwo ma na celu przekształcenie stosunków między ludźmi i urzeczywistnia się stopniowo, w miarę jak ludzie uczą się kochać, przebaczać i służyć sobie wzajemnie (…). Pracować dla Królestwa znaczy uznawać i popierać Boży dynamizm, który jest obecny w ludzkiej historii i ją przekształca. Budować Królestwo znaczy pracować na rzecz wyzwolenia od zła we wszelkich jego formach. Krótko mówiąc, Królestwo Boże jest wyrazem i urzeczywistnieniem zbawczego planu w całej jego pełni”.