„Tomorrowland” jest szlachetną porażką z nadzwyczajnymi efektami w obrazie.
Tchnie także optymizmem typowym dla Disneya, gdzie nie ma miejsca na poważną refleksję nad konfliktami realnego świata, by nie zakłócać zbytnio domowej harmonii. Jest to film dla rodzin z dziećmi, w którym dzieci mogą się pogubić z powodu zawikłanej fabuły a dorośli zirytować i znudzić.

O ileż lepszy, dający do myślenia a przy tym niezwykle rozrywkowy, jest „Mad Max: Road of Fury”, o którym pisałem w ubiegłym tygodniu, gdzie optymizmu nie wlewa się w gardło widza jak przesłodzonej coli: Najpiew ma być apokalipsa a potem ocalenie szczątków rodzaju ludzkiego, jak w „Mad Maxie”, a nie mieszanka dobrego i złego, zakończona kazaniem dla młodzieży jak w „Tomorrowland” niestety.

Autorem filmu jest reżyser o poważnych umiejętnościach zabawiania publiczności. Brad Bird zrobił wcześniej „Ratatouille”, „Mission Impossible – Ghost Protocol” i kilka innych, zdobył też dwa Oscary za fabularne filmy animowane. Tym razem opowiada o poszukiwaniu tajemniczej a promiennej „Krainy Jutra”, która jest gdzieś w przyszłości, ale trzeba ją znaleźć, mimo ponurych zapowiedzi. Dziarska nastolatka Casey (Britt Robertson) walczy ze zgorzkniałym starym uczonym Frankiem (Robert Clooney) aby wyrwać go z pesymizmu i razem ocalić świat. Pomaga jej w tym urocza robocica – bodaj 12-latka Athena (Raffey Cassidy) by razem pokonać innego uczonego, który zwątpił w zdolność ludzi do zawrócenia cywilizacji ze złego kursu, więc chce im urządzić niemałą katastrofę aby się opamiętali. W tej roli Hugh Laurie, który zdobył światową sławę jako „Doktor House”, też nie stroniąc od gorzkich lekarstw. To przypomina samobójstwo z lęku przed śmiercią, ale czegóż się nie robi dla ocalenia świata!

Akcja przebiega tam i z powrotem na różnych planach czasowych i przestrzennych. Zaczyna się pięknie odtworzoną Wystawą Światową w roku 1964 w Nowym Jorku na Queensie, jej budowle do dziś można oglądać w Corona Park, zwłaszcza globosferę. Następnie przenosi się na Florydę do poligonu NASA w Cape Caneveral, a potem przeskakuje w różne wersje Krainy Jutra – dobrą i złą. Chodzi o to, aby powtrzymać czarny scenariusz, który ma się zrealizować za dwa miesiące a samotnik Frank już zawczasu może oglądać apokalipsę na swoich cudownych monitorach. Ze stuporu wybije go nasza nastalatka, poczym Frank wygłosi kazanie do kamery, że trzeba dbać o nasze środowisko.

Film schlebia nastolatkom starszym i młodszym wskazując im zdolność ocalenia świata dzięki optymizmowi i technice. Optymistyczny obraz przyszłości przypomina atrakcje Disneylandu, ba! nawet miasto przyszłości ma z dala taką sylwetę, jak Magic Kingdom, chociaż to już nie zamki ale wymyślne wieżowce. Najlepszą warstwą filmu jest rozmach wizualny, na jaki pozwolił budżet 190 milionów dolarów. Wszakże część zdjęć miasta przyszłości nie powstała dzięki animacji komputerowej ale w realu. Wykorzystano w tym celu przepiękne Miasto Sztuki i Nauki w Walencji projektu znakomitego architekta Santiago Calatrava. Zbudowano także osobny plan zdjęciowy z podwieszaną kolejką realnych rozmiarów i ogromnym monitorem. Zamówiono u farmerów setki akrów ze specjalnie posianą pszenicą w kolorze bursztynowym, która zdaniem reżysera dobrze wyraża ideał życia na wsi. Natomiast trickiem komputerowym jest start rakiety kosmicznej z wnętrza Wieży Eiffla w Paryżu.

Disneyowski film całkowicie przemilcza jeden z groźniejszych faktów przyszłości, że górne najbogatsze „1 procent” społeczeństwa będzie miało łatwy dostęp do najnowszej i najdroższej techniki odmładzania, wzmacniania ciała i umysłu oraz przedłużania życia. Miliarderzy oderwą się od reszty rodzaju ludzkiego jak ostatni człon rakiety zostawiąjąc za sobą zużyte masy ludzi. Taka wizja wywołuje konflitk klasowy, jest więc nie do przyjęcia dla wielkiej korporacji Disney Inc.

Filmowi szkodzi naiwny optymizm wbrew duchowi naszej cynicznej, rozczarowanej epoki. To możnaby przełamać przez doskonałe opowiadanie fabuły, jak potrafi np. Steven Spielberg. Tu jednak wspaniałe plenery i wizje są lepsze od opowiadania zbyt zawiłego z powodu zbyt częstych zmian planów czasowych i przestrzennych. Film rozłazi się także dlatego, że główną postacią ma być nastolatka Cassidy ale narracja nie skupia się na niej. A uroczy skądinąd George Clooney stał się wujowatą zrzędą z tym kazaniem na końcu, które mógłby oszczędzić inteligencji widza.