Where are you from – brzmiał tytuł felietonu, który opublikowałem wiele lat temu w pewnej gazecie polonijnej. Tekst chyba się spodobał – dostałem wiele listów i komentarzy od Polaków wykonujących zwykłe prace, jak i tych śmigających przy komputerach w eleganckich biurowcach.

Okazuje się bowiem, że bez względu na to, czy chodzimy w kombinezonie czy garniturze, Amerykanie rozpoznają nas, gdy tylko otworzymy usta.

Ten moment usłyszenia obcego akcentu może nastąpić już po pierwszym naszym zdaniu; wtedy nas to upokarza. Jak to, tak okropnie mówię? Tak zupełnie inaczej, niż oni? Ale co mianowicie tak źle wymawiam? Przecież nie zaciągam jak ruscy, nie wymawiam, jak często oni, angielskiego „w” jak „v”. Pewnie jednak mój akcent jest very thick, skoro tak się rzuca w uszy.

Gdy ktoś jest bardziej wyedukowany, długo się uczył angielskiego, pracował nad wymową i ma dobry słuch do języków, niemal idealnie udaje język mówiony Amerykanina. Niemal, czyli nie idealnie. Nasz słuchacz zorientuje się, że coś jest nie tak, choćby nawet miałoby to się stać po długim czasie. Wtedy zdziwi się w duchu, pomyśli sobie „Czy to czasem nie jest cudzoziemiec?” I spyta nas, czasem po dziesięciu sekundach, czasem po dziesięciu minutach – ale natychmiast po tym momencie, gdy usłyszy akcent. Nie zwleka aż zakończymy wątek rozmowy. Tak jakby bał się, że zapomni potem o to zapytać, zwraca się do nas w te słowa: Where are you from?

Dotychczasowy temat rozmowy zostaje porzucony i zapomniany. Czy mówiliśmy o modzie czy pogodzie – nie ma to teraz znaczenia. Od tej pory Amarykanin zadaje pytania dotyczące naszego pochodzenia. Ach, z Polski? Gdzie z Polski? A tam zimno bardzo, prawda? Wytłumacz mi ostatnie poczynania polskich władz! Skoro jesteś Polakiem, to mieszkasz na Greenpoincie? Pracujesz na budowie? Jesz pierogi na śniadanie, prawda? Od jak dawna mieszkasz w Ameryce? Tak długo i ciągle masz akcent? – czasem się wyrwie rozmówcy, co nas zdołuje już kompletnie.

Nasza osobowości, inteligencja, wiedza, to o czym mówimy, usuwa się na dalszy plan. Na pierwszym jest teraz nasza obcość, cudoziemskość.

Są ludzie którzy bardzo nad akcentem pracują, nawet wynajmują wyspecjalizowanych w temacie trenerów mowy/aktorstwa. Czasem jednak ktoś nie ma dobrego słuchu muzycznego albo najzwyczajniej mu na tym nie zależy. Bywali wybitni Polacy mówiący bogatym, idiomatycznym angielskim ale jednak z pewnym akcentem: Zbigniew Brzeziński, Czesław Miłosz, Roman Polański, Jan Paweł II. Chyba tylko zdeterminowanym anglistom udaje się zbliżyć do fonetycznego ideału.

Kiedyś zżymałem się na to. Czułem bowiem w takich momentach, że nie jestem Amerykaninem i nigdy nim nie zostanę. Choćbym nie wiem jak się ubierał, zachowywał, mowa moja zdradzi, że tu się nie urodziłem.

Amerykanie zwykle są zdziwieni, gdy się dowiedzą, że sprawili nam przykrość albo że byli niegrzeczni. Oni po prostu są ciekawi, skąd ktoś jest, bez oceniania i wartościowania. Przecież ich przodkowie też są skądś tam. Tak przynajmniej mówią.

Niemniej, nawet jak mają nas za równych sobie, mają też za innych. Bo skoro przyjechaliśmy tu mając np. naście lat, nie oglądaliśmy tych samych bajek w dzieciństwie, nie śpiewaliśmy tych samych piosenek, nie graliśmy w te same gry planszowe. Nie wiemy, jak wygląda od środka amerykańskie przedszkole, gra w baseball i football – nasz akcent to udowadnia.

Zdaniem ekspertów sześć lat to wiek, kiedy kształtuje się sklepienie podniebienia, język i w ogóle organy mowy przystosowują się idealnie do posługiwania się danym językiem. Przed 14 rokiem życia można jeszcze sporo skorygować. Potem dokonują tego tylko wyjątkowo utalentowane jednostki.

Ale przecież rozróżnianie na podstawie akcentu ma miejsce nie tylko w odniesieniu do Polaków w Ameryce. W Nowym Jorku jest np. tak, że na podstawie wyglądu (białej skóry, ubrania) biorą nas początkowo za Amerykanów; dopiero potem zdradza nas akcent. Odwrotnie może być w Kalifornii czy Newadzie. Tam gdy widzimy na ulicy Azjatę lub Latynosa i spytamy się go, jakiej jest narodowości, ten oburzy się. Jest przecież Amerykaninem; urodził się tu, ma wszystkie cechy behawioralne i mentalne Amerykanów, mówi bez akcentu, zna idiomy i slangi. Co z tego, że jego rodzice byli z Wietnamu, Filipin, Meksyku. On odziedziczył po nich tylko egzotyczny wygląd.

Teraz ten problem dostrzegam w Polsce. Z cudzoziemców najwięcej jest tu Ukraińców. Wyglądają jak Polacy gdy jednak się odezwą po rosyjsku, ukraińsku lub po polsku ze śpiewnym akcentem, wiemy że to nie nasi. Że przyjechali z innego kraju jako ludzie dorośli, znają inne niż my piosenki, piłkarzy, polityków. Zdradził ich akcent.

Bywają jednak i sytuacje odwrotne, niczym te z Los Angeles i Las Vegas. Czasem widzi się na ulicach Warszawy ludzi o innym kolorze skóry. Dużo jest tych z Indii, Bangladeszu i Pakistanu (prowadzą knajpy, rozwożą obiady rowerem); jest trochę Murzynów i Mulatów oraz Azjatów. Moim pierwszym odruchem jest odezwanie się do nich po angielsku, a potem zapytanie, skąd przyjechali. Pewnie czują się tak urażeni, jak asertywna Amerykanka azjatyckiej rasy w San Diego.

Niestety gdy rozmawiam w Polsce z cudzoziemcem i słyszę, że ma akcent albo robi okazjonalne błędy w naszym, niemożliwie trudnym języku, myślę w duchu: Aha, on nie nasz, on jest cudzoziemcem. I pytam, bez złośliwości, z ciekawości raczej: Where are you from?

Są też jednak w Polsce cudzoziemcy mówiący po polsku jak my. Wyglądają super egzotycznie ale w Polsce się urodzili, albo przyjechali jako dzieci. Mówiąc bez akcentu, posługują się młodzieżową gwarą lepiej niż ja. Znają wszystkie polskie zabawy, piosenki i sportowców. Nie trzeba im niczego tłumaczyć, objaśniać, nie trzeba być ich przewodnikiem, translatorem, pośrednikiem między kulturami.

Oni są po prostu Polakami. Bo myślą i mówią jak my – bez akcentu.

 

Jan Latus