Radosław Sikorski ogłosił, że nie będzie startował w najbliższych wyborach do parlamentu.

Sikorski nie powiedział, że wycofuje się z polityki na zawsze. Może sądzi, że jeszcze wróci ale chyba się łudzi. Jeżeli PiS weźmie władzę po wyborach, to przejmie archiwa Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie mogą być materiały obciążające szefa tego resortu sprawującego władzę przez osiem lat. PiS zapewne sprawdzi jego działania przed, w trakcie i po kastastrofie smoleńskiej. Czemu już w kilka minut po tragedii rozesłał SMS-a, że wszyscy zginęli a zawinili polscy piloci? Lub o czym rozmawiał z Moskwie, gdy pojechał tam z Donaldem Tuskiem wkrótce po objęciu rządów przez PO? Czy naprawdę usłyszał, że Putin proponuje Polsce udział w rozbiorze Ukrainy, a jeśli usłyszał propozycję, czy zawiadomił sojuszników z NATO? O tej propozycji sam powiedział w wywiadzie dla Politico.
Pytań do Sikorskiego może być dużo więcej. I zostaną mu zadane, jeśli PiS przejmie władzę. To przecież polityk, który zapowiedział w odniesieniu do PiS „dorzynanie watahy”. To on publicznie liczył dni, ile jeszcze zostało do końca kadencji prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To on powiedział o nim, że „można być niskim, lecz nie należy być małym”.
Te ostatnie pretensje mają znacznie drugorzędne. O wiele ważniejszy jest kierunek, jaki nadał polityce zagranicznej Polski. Wkrótce po objęciu urzędowania w MSZ ogłosił, że należy odejść od „polityki jagiellońskiej” Lecha Kaczyńskiego, tworzenia sojuszu państw Europy środkowej dla przeciwwagi Moskwy. Podobną rolę pełniła Polska Jagiellonów. Natomiast należy prowadzić „politykę piastowską”, czyli skromną, skierowaną na własne jedynie sprawy i raczej w oparciu o Niemcy, przy unikaniu drażnienia Rosji.
Z takiej strategii wynikały poważne konsekwencje. Jedną z nich było storpedowanie budowy składników amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce. Chciała ją zainstalować administracja prezydenta Busha. Ale Sikorski przeciągał ostateczne ustalenia, by doczekać zmiany prezydenta na Baracka Obamę wiedząc, że jest tarczy przeciwny. Tak się stało. Dlatego w Polsce nie powstały instalacje wojskowe, których musiałyby bronić Stany Zjednoczone, co wzmocniłoby zabezpieczenie kraju przed Rosją. Oczywiście Sikorski nie prowadził polityki samodzielnie lecz razem z premierem Donaldem Tuskiem. Nie było to jeszcze zerwanie bliskich stosunków z Ameryką, a tylko rozluźnienie, także na życzenie Białego Domu.
Słynna stała się podsłuchana rozmowa Sikorskiego z Jackiem Rostowskim, że zbliżenie z USA jest szkodliwe dla Polski, bo daje fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Ameryka nie będzie bronić Polski przed Rosją, zwierzył się koledze z rządu, choć oficjalnie popierał złudną przyjaźń. Zamiast Waszyngtonu Sikorski, i Tusk, wybrali Berlin. Razem podjęli i realizowali taką decyzję. A Sikorski wygłosił słynny wykład, w którym wzywał Niemcy do objęcia zdecydowanego kierownictwa w Unii Europejskiej. Krytycy mówili o jego „hołdzie berlińskim”. Jednak nie było to wcale głupie ani zdradliwe.
Niemcy są potężnym krajem na miarę europejską. Chcą odgrywać stosowną do swej siły rolę polityczną. Gdy Europa stawała im na drodze do dominacji, wybuchały wielkie wojny światowe. Unia Europejska pozwala pokojowo wmontować Niemcy w ład europejski, jednak trzeba w tym celu dać i uznać ich większą władzę w Unii. Wszakże takie myślenie zostało bardzo źle przyjęte w Polsce, zwłaszcza na prawicy patriotycznej, która teraz szykuje się do rządów.
Wszakże nie „hołd berliński” był błędem Sikorskiego, i Tuska, bo musiał uzgodnić z premierem tezy swego przemówienia. Największym błędem była zmiana polityki wobec Rosji na spolegliwą, w nadziei trwałego polepszenia stosunków. Wywołało to konflikt z prezydentem Kaczyńskim, a więc pośrednio doprowadziło do tragedii smoleńskiej (umożliwionej przez rozdzielenie wizyt w Katyniu Tuska i prezydenta, w porozumieniu z Putinem) i do podpisania umowy na dostawy gazu rosyjskiego za najwyższą cenę jaką płaci Rosji państwo UE za gaz. Mimo tak wysokich kosztów zbliżenia z Rosją ta polityka legła w gruzach po inwazji rosyjskiej na Ukrainę. Polska stała się dla Kremla jednym z największych wrogów.
Ale to nie klęska polityki zagranicznej spowodowała upadek Radosława Sikorskiego, lecz fakt trywialny: ucztowanie na koszt podatnika w restauracji, gdzie powiedział kilkanaście słów za dużo. W tym, że zamierza zostać komisarzem Unii Europejskiej do spraw energii, aby pilnować interesów Jana Kulczyka na Ukrainie. Czy to źle? Co by nie powiedzieć o Kulczyku, jest polskim przedsiębiorcą, więc jego podatki – jeśli płaci w Polsce – zasilają skarb państwa. To jeszcze nic złego, gdy polski polityk chce bronić interesów polskiego przedsiębiorcy. Jednak część polskiej opinii publicznej nie rozumie takiego argumentu. Zostało to jednak zapomniane, a w pamięci masowej pozostały „ośmiorniczki”, drogie wino do kolacji i wulgarny język rozmowy.
Jest miarą upadku kultury politycznej w III Rzeczpospolitej pod rządami PO, że marny powód wywołał burzę, która zmiotła ważnego polityka, a nie jego poważne błędy polityczne. Te błędy obciążają konto PO, a partia nie może przyznać się do błądzenia w okresie kampanii wyborczej. Ale może pozbyć się kolegi, który stracił popularność, zaś wcześniej zyskał sobie wielu wrogów pychą i butą.
Radosław Sikorski jest politykiem niespełnionych nadziei. Po studiach w Oxfordzie, z dobrymi kontaktami w Waszyngtonie, z żoną wybitną dziennikarką amerykańską, z ciekawym życiorysem antykomunistycznym mógł zajść daleko. Myślał, aby zostać sekretarzem generalnym NATO, albo unijnym komisarzem, albo prezydentem Polski. Tymczasem z MSZ został przesunięty do Sejmu na raczej ozdobną funkcję Marszałka, potem zmuszony do rezygnacji przez premier Ewę Kopacz a gdy oświadczył, że będzie kandydował z pierwszego miejsca listy PO w Bydgoszczy dowiedział się, że to miejsce dostanie przyjaciółka Kopacz, Teresa Piotrowska, minister spraw wewnętrznych. Tego było już za dużo dla dumnego, niedoszłego szefa NATO. Ciąg dalszy nastąpi jeśli PiS weźmie władzę jesienią.