Środa
Jest nowy portal w Polsce – Kulisy24. pl. Polecam go czytać, bo to kolejna próba robienia dziennikarstwa tylko w internecie. To ma być dziennikarstwo śledcze, agresywne wobec rządzących, bo – jak deklarują sami autorzy i twórcy portalu – niezależne. Przeczytajmy sami: „Ponieważ wierzymy w prawdziwe dziennikarstwo. Niezależne. Takie, którego opinie nie zależą od kierunków politycznych, nie dyktują ich partie i ugrupowania. Takie, które jest wolne od wpływów biznesu i dla którego dobrem nadrzędnym jest zawsze interes publiczny. Nie zgadzamy się na to, aby zwyciężały partykularne interesy poszczególnych osób, niezależnie od tego, jak daleko sięgałyby ich wpływy”.
Ktoś powie: „taa, oczywiście, wszyscy na początku tak mówią, a potem”… Ale ja bym dał kredyt zaufania. Tym bardziej, że to ekipa z „Wprost”, która pracowała ostatnio nad sprawą afery podsłuchowej pod przywództwem Sylwestra Latkowskiego. Co nie jest bez znaczenia, za swoje słowa i czyny dziennikarskie ponieśli konsekwencje – wypadli z „Wprost” podczas jednego z kolejnych zakrętów i zwrotów uczynionego przez wydawcę tego tygodnika. Ale dość tych wstępów, bo chciałem zwrócić uwagę na ciekawy artykuł, właściwie reportaż. Z życia Polaków, nie koniecznie z pierwszych stron gazet. Bo takie materiały, społeczne, reporterskie są w Kulisy24. pl i czyta się je bardzo dobrze, choć są trudniejsze w zrobieniu od bieżączki politycznej opartej w dużej mierze na działaniu typu „zadzwonił do mnie polityk, ja zadzwoniłem do drugiego, popytałem kolegów i tekst gotowy”.
Tytuł mówi właściwie wszystko: „Wyrok we frankach: Mąż popełnia samobójstwo. Ona zostaje sama z zadłużeniem. Banku to nie interesuje“. I pierwszy akapit: „Napisał, że jest frajerem i że nie dał rady, a potem zacisnął sobie pętlę na szyi. Zostałam sama. Nie wiem, czy zdążę spłacić kredyt, zanim umrę. A świadomość, że zostawię dzieci z długiem, którego nie zaciągały, jest dla mnie nie do zniesienia. Nie chcę nic od państwa, żadnych dotacji. Chcę tylko wiedzieć, na czym stoję. Mieć pewność, że ten rollercoaster się w końcu zatrzyma i będę mogła wysiąść. 39-letnia Barbara Husiew z Piastowa razem z mężem z banku wzięła 260 tysięcy złotych. Po sześciu latach spłacania kredytu jej zadłużenie wynosi 407 tysięcy złotych. – Chcieliśmy mieć tylko własne mieszkanie. Czy to grzech? – pyta”.
Dziennikarsko? Bomba. Dodam, że autorką jest Paulina Socha-Jakubowska. Ot, taki obrazek, jak żyje się w Polsce po rzekomo świetlanych, dwudziestu pięciu latach Wolności (na szczęście gdy piszę te słowa, tylko dwa tygodnie dzielą nas od momentu, gdy główny cukrownik Republiki Okrągłego Stołu Bronisław Komorowski zniknie na dobre w „odmętach” historii). Bo to Państwo dopuszczające spekulacje robione przez banki, których kredyty we frankach szwajcarskich są jednym z objawów. Wrobieni przez doradców bankowych obietnicami we frankowe eldorado małżonkowie kupili w 2008 r. mieszkanie, sprzedając stare. „Na początku ich miesięczna rata wynosiła 625 franków. Przy kursie 2,30” wspomina Barbara. Ale później było coraz gorzej. Mąż się zabił, ona została sama z kilkunastoletnim synem oraz malutką córeczką chorą od urodzenia. I długiem, który był jak wyrok – bo ciągle narastał, choć pozbyła się wszystkich wartościowych rzeczy aby go spłacić. „Był taki okres, kiedy byłam na wychowawczym, że nie płaciłam czynszu za mieszkanie. Po opłaceniu rat i kredytu, zostawało mi 400 złotych na życie. Z tego musiałam opłacić benzynę, by z dzieckiem móc jechać do Dziekanowa, do szpitala, na rehabilitację. Za gaz i światło musiałam płacić, żeby dzieci nie marzły i syn mógł się uczyć. A potem miałam do wyboru. Zapłacić czynsz, 310 złotych, czy dzieciom kupić jedzenie”, snuje dalej opowieść kobieta… W styczniu tego roku rozpoczął się kolejny dramat w życiu Barbary – uwolniony przez bank centralny szwajcarski frank poszybował powyżej czterech złotych. Pani Barbara w nic już nie wierzy, nie dowierza PiS ani PO, obciąża się za fakt wtrącenia dzieci w finansową ruinę (rozpoczną dorosłe życie z wielkim długiem), „nawet praca traci sens”, bo pensja wystarcza tylko na rachunki.
Mądrale internetowe i przydupasy władzy (rządzący przez ostatnie kilka lat nie kiwnęły w sprawie nawet palcem, choć na Wegrzech premier Orban załatwił sprawę, wymuszając na nieuczciwych bankowcach ustępstwa) nazywają frankowiczów „idiotami”, bo uwierzyli w kredyt na mieszkanie w obcej walucie. Są też trolle wynajęte przez banksterów, które opluskwiają skarżących się. Okazuje się, że to szeroki problem społeczny. Ostatnio słyszało się co najmniej o kilku samobójstwach. I dalej cytat: „Ile jest takich historii? Nie wiadomo. Bo nie zawsze motywacja samobójców jest jasna, poza tym nawet jeśli jest, rodziny nie ujawniają dramatów. Ale samobójstwa to nie wszystko. Wiele osób przez kredyt we franku szwajcarskim znalazło się w zakładach psychiatrycznych – mówi Tomasz Sadlik, prezes stowarzyszenia „Pro futuris” (organizacji pomagającej frankowiczom).
Happy endu w tej opowieści nie ma. Bo obecna Polska to – jak stwierdził niedawno cytowany przeze mnie doktor nauk humanistycznych Jan Sowa – „mamy w Polsce do czynienia ze społeczeństwem zbudowanym na przyzwoleniu na dymanie słabych. To jest przerażające”. Amen.
Czwartek
Zostańmy przy internecie. Kolejna rzecz warta polecenia: internetowy miesięcznik idei „Nowa Konfedaracja”, do znalezienia pod adresem: www. nowakonfederacja.pl a w nim artykuł Rafała Matyi. Matyja, to jeden z naprzenikliwszych polskich politologów, więc zawsze warto go czytać. Teraz wziął na warsztat ideę „rewolucji pokoleniowej w polskiej polityce”. I wyraził swój sceptycyzm, z którym osobiście w dużej mierze się zgadzam. O co chodzi? Ano twierdzenia, że to rzekomo fala młodości wykopała Komorowskiego z Pałacu Prezydenckiego, wprowadzając tam Andrzeja Dudę. Pisze Matyja: „Po pierwsze, uniknięcia przekonania, że rewolucja pokoleniowa w zasadzie się dokonała. Ten triumfalizm, który w Sieci wyrażają autorzy mówiący o końcu ‘pokolenia okrągłego stołu” i jego roli w polskiej polityce, jest nieuzasadniony. Ani na poziomie elektoratu, ani – elity politycznej. Po drugie, nawet gdy wybory parlamentarne przyniosą wyraźny wzrost obecności młodego pokolenia w instytucjach przedstawicielskich, nie ma pewności, iż ci nowi reprezentanci wniosą do polityki nowe idee i pomysły”.
Okej, ale jest problem poważniejszy. Bo młodość wcale nie przekłada się na lepszość.