Bardzo mi smakują żabie udka. Takoż i ślimaki w gorącym masełku. Pycha! A jeszcze jeśli są przyprawione odpowiednimi ziołami i podane z białymi winami z Doliny Zamków nad Loarą to następuje pełnia szczęścia, nie ustępująca tej, jakiej doznaję przy spożywaniu muszli św. Jakuba (coquille St. Jacques). Nie obrażam się, kiedy ktoś nazywa mnie żabojadem. Niech nazywa. Zresztą po jednej z przodkiń po kądzieli jestem trochę Francuzem. Zapewniam, że nic a nic nie boli mnie to pogardliwe skądinąd określenie. Kto nie jadł ślimaków i żabich udek, wiele stracił. Jest to najdelikatniejsze mięsko świata.
$
W falach oceanu myśli mi się intensywniej niż na lądzie. Wczoraj obmyśliłem sobie w nich zawartość trzech najbliższych „Kartek”. Ze szczegółami. Mam pojemne płuca, zatem nie męczę się w wodzie. Dopiero kiedy palce zsinieją mi pod paznokciami, kieruję się do brzegu. Od czasu, kiedy przed dwoma laty morze odciągnęło mnie podczas odpływu daleko od lądu, bardzo uważam, żeby się to nie powtórzyło. Pamiętam, że siła tego odciągania była wręcz przerażająca. Bałem się, iż już nie wrócę. W końcu jakoś szerokim łukiem dopłynąłem do brzegu. Kiedy nań wyszedłem wszystko się we mnie i na mnie trzęsło. Mimo woli. Mój ojciec też miał pojemne płuca, dzięki temu udało mu się dwukrotnie przepłynąć Wołgę, kiedy uciekał przed goniącymi go bolszewikami.

$
Byłem wychowywany w kulcie dorobku poprzednich pokoleń. Fascynowało mnie to, czego dokonały one w nauce i sztuce. Nie chciałem być inny niż ci, których podziwiałem w literaturze i na scenie. Przeciwnie, chciałem dołożyć swoją cegiełkę, do tego, co oni zbudowali. I tak zostało do dziś. Nie mam potrzeby bycia nowatorem, buntownikiem, rewolucjonistą tylko po to, by było inaczej i żeby koniecznie wprowadzić nowe. A te moje dokładane cegiełki, przez to, że wywodzą się z mojej myśli i są mojej produkcji nigdy nie są takie same, jak te, do których je przykładam. Niesłychanie mnie cieszy, kiedy u kogoś dawnego lub mi współczesnego, odnajduję te same refleksje i podobną formę. Kiedy byłem reżyserem teatralnym interesowało mnie mówienie rzeczy istotnych i stawianie niewygodnych pytań a nie kreowanie nowego rodzaju teatru. Może dlatego też byłem reżyserem cenionym, ale nie medialnym. Dziś bardziej liczy się nowatorstwo, rewolucyjność a nie jakość myśli. Nie oznacza to jednak, że nie podziwiam niektórych najnowszych artystów. Najbardziej pociągają mnie ci, którzy stworzyli swój własny świat lub są jego emanacją. Ostatecznie jednak liczy się owa jakość myśli i waga przesłania. Analizowane dzieło przykładam do skali najwybitniejszych dokonań. Niektórych to denerwuje.
$
Najbardziej buntują się osoby, które nie do końca rozumieją przeciw czemu lub komu się buntują. I nie chcą zrozumieć. Boją się wręcz, że gdyby zrozumiały, to już by się nie buntowały. Albo buntowały mniej. Bunt rzadko rodzi trwałe owoce. Moja podpowiedź jest taka – buntuj się owszem, ale najpierw dobrze poznaj to, co ów bunt w tobie budzi. Nie trwaj w niewiedzy! Upewnij się, czy aby na pewno dobrze postrzegasz osobę i sytuację.
$
Chełmoński znowuż mną zawładnął. Obraz po obrazie. Wchodzę w nie bez reszty. Także w te mało znane, takie np. jak „Bezrobotni w Paryżu”, „Po upalnym dniu na Polach Elizejskich”, „Żyd na wozie z rozpędzonym koniem” , czy „Żyd jadący bryczką”. Porywa mnie po dawnemu „Dziewczyna w saniach”. Ze słynną „Czwórką” obcuję niemal codziennie w nowojorskim Instytucie Piłsudskiego, gdzie dwie zaprzyjaźnione panie nie mogą mi darować, iż wymyśliłem i przewalczyłem dla tego obrazu frontowe miejsce, na którym teraz wisi.
Niezbadany jest wciąż do końca fenomen polskości zaklętej w dziełach tego malarza. Odczuwa ją każdy. Również krytycy zagraniczni. Z przyjemnością teraz wracam do naszego malarstwa. Na nim się wychowałem, bo w domu były albumy z reprodukcjami dzieł polskich mistrzów. Wracając do nich, wracam do swego dzieciństwa i wczesnej młodości, bo wtedy one poszerzały moje widzenie rzeczy bliższych i dalszych. Zwielokrotniały rzeczywistość. Później, pod koniec liceum i podczas studiów, zwielokrotniały ją dzieła malarzy obcych. Teraz po dłuższym pobycie w Polsce, znów poddaję się działaniu obrazów polskich. I z nimi identyfikuję się najsilniej. Poruszają mnie i wchłaniają w siebie. Ba, budują mnie. Bardzo ubolewam, że wciąż są one mało znane w świecie, choć nieco już zrobiono w tej mierze.
$
Józef Chełmoński podczas spaceru z Pią Górską w jesiennym pejzażu – „Widzi pani: pole i rosa. Zdaje się nic, a to bardzo trudno oddać taką szarość! Ludzie są idioci! Myślą, że tylko ten służy Bogu, kto się na klęczkach modli, a ja mówię, że wymalowanie takiego pola z rosą, to jest służba boża i może być lepsza od innej” (…) Sztukę można odczuć, że jest, ale niepodobna wypowiedzieć, na czym polega i jak ją posiąść”. Czterema kończynami podpisuję się pod tymi stwierdzeniami. Ponownie fascynuje mnie również Stefan Norblin. Cóż to za cudowny twórca! I jakże niesłusznie zapomniany.
$
W tymże Instytucie Piłsudskiego zawisły obrazy i rysunki marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Widać na nich niezbicie, że talentu mu Bozia nie dała. Nie tylko jako artyście, także jako wojskowemu, co wiemy z historii. Boję się głośno powiedzieć, jak bardzo pomylił się Piłsudski co do jego osoby. W ogóle boję się ostatnio głośno mówić, żeby nie odbrązowić a jednocześnie uczłowieczyć. W środowisku, w jakim się obracam obowiązuje pomnikowy sposób myślenia.
$
Dziś otrzymałem pocztą tajemniczy prezent. Jest nim maleńki żaglowiec wyrzeźbiony w złoconym srebrze. Niewiarygodnie piękny. Właściwie nie tyle jest wyrzeźbiony, co utkany z tegoż srebra. Takie misterne klejnoty widziałem dotychczas tylko w sklepikach jubilerskich na Ponte Vecchio w Wenecji i na Alfamie w Lizbonie. Po prostu istne cudo sztuki złotniczej! Niestety koperta, w której on przyszedł była rozerwana a potem sklejana, zatem nie wiem, kto był nadawcą i czy nie wypadł z niej list. Nikt z przyjaciół i znajomych nie przyznaje się do tej wysyłki. Czyżby zatem żaglowiec ten przypłynął od kogoś z Czytelników? Jest to jeden z najcenniejszych prezentów, jakie otrzymałem w życiu. Jestem zakłopotany, bo jest zapewne bardzo drogi. Z serca zań dziękuję i proszę darczyńcę o kontakt. Już dziś zapraszam Go na zupę cytrynową i krewetki w sosie z koniaku. Tymczasem zapewniam, iż żaglowiec przycumował na stałe do mego biurka i cieszy me oczy. Jest wprost niebywały. Ileż trzeba było cierpliwości i zręczności, by go spleść z drucików cieniutkich jak nitki! O talencie nieznanego artysty, który tego dokonał już nie piszę, bo słów nań nie mam. Jeszcze raz wielkie dzięki.
m