Jest gorąco, więc zdejmujemy. Porzucamy tekstylne pancerze, oswobadzamy się. Ale nie do końca. Nie do pestki. Choć plaża pusta. Tylko mewy. Czasem samolot na niebie. Czasem spocony atleta truchtający brzegiem. Który – jak mówi Stasiuk w rozmowie z Wodecką – myśli pewnie, że jest nieśmiertelny, że śmierć zabiega. „Gatunek ludzki całkiem stracił godność. Z własną śmiercią sobie nie potrafi poradzić. Ta cywilizacja zdrowia oraz nieśmiertelności jest cywilizacją śmierci. Bo nie potrafi podjąć wyzwania, nie potrafi podjąć ludzkiego wysiłku i spotkać się z prawdziwym przeznaczeniem. Zabiegamy się. A potem botoks sobie wstrzykniemy, nerkę od rozstrzelanego Chińczyka wszczepimy. Nie ma heroizmu, nie ma ludzkiego losu, wszystko jest skłamane. Brniemy w totalne zafałszowanie.” – tłumaczy poirytowany „obsesją zdrowia i chudości” pisarz, bo sam, „będąc nieco grubym” czuje się dyskryminowany kiedy w parku naciera nań tłum obsesjonatów w obcisłych trykotach. Musiałby przyjechać do Ameryki. Gdzie nadmiaru w nadmiarze. Gdzie trwa nieustanny festiwal obfitości ciała. Który jednocześnie jest wyrazem wolności i hedonizmu, ale też pewnej rezygnacji, apatii i bezsilności. We wszystkim potrzebny jest umiar. W każdej skrajności (poglądów, zachowań) czai się obłęd. Wszelkie ekstremizmy są groźne. Ale jeszcze bardziej rozpaczliwe. Myślę na głos i odkładam książkę leniwym ruchem i niedbałym. Stasiuk chowa głowę w piasek. Nagrzany lipcowym słońcem. Ocean cofa się. I przybliża. Szepcze do ucha. Usypia. Daleko na horyzoncie majaczą sylwetki. Para starszych ludzi, objęta. Pani w słomkowym kapeluszu. Pan w okularach. Spacerują brzegiem. On trzyma rękę na jej plecach. Ona czule klepie jego nagi pośladek. Nagi? Podnosimy się z ręczników jak na komendę. Bo zjawisko osobliwe i niespotykane raczej. Naturyści na plaży. Ich niemłode ciała świecące, jak białe żagle na granatowej płachcie wody. I gesty, w których tyle tkliwości. Tyle piękna. Jest coś naturalnego w tym nieskrępowaniu, pozbywaniu się ubrań, odrzucaniu wytworów cywilizacji, które w pięknych okolicznościach przyrody zdają się być jedynie aberracją, zakłóceniem, zgrzytem. Raj utracony odzyskiwany. Na raty.
*
Ale nie wszyscy tak uważają. Taksówkarz, który wiezie nas do domu, nie kryje oburzenia. Żeby stare, obwisłe dupska pokazywać, wstydu nie mają – mówi. Co innego młode, jędrne, to nawet z przyjemnością, ale pomarszczone, oklapnięte, nadgryzione zębem czasu, tego powinno się zabronić, to się powinno karać. Obrzydzenie bierze – wzdryga się i aż mu drugi podbródek podskakuje z tego wzburzenia, i siwy wąs i ogromny kałdun, który ledwie mieści się za kierownicą i biała skarpetka wciśnięta w sandały. To samo pedały – kontynuuje wywód. Obnoszą się, pokazują, na ulicy obściskują – to chore, to się powinno leczyć. Ośmielam się nie zgodzić. Ośmielam się zaoponować. K. pokazuje na migi, żeby się nie angażować. Bo sprawa z góry przegrana. Bo po co się denerwować. Po co język strzępić. Ale ja nie potrafię milczeć, kiedy obrażani są moi przyjaciele. Więc wdaję się w dyskusję. Która szybko wymyka się spod kontroli. Przepoczwarzając w telewizyjną jatkę. Wojnę polsko-polską. O prawa mniejszości, in vitro i gender. Próbuję spokojnie i rzeczowo, ale Wąsaty rozkręcił się niczym posłanka Wróbel i cytuje księdza Oko i mówi mi, kim jestem, jak żyję, co oglądam i co czytam. Ma gotową odpowiedź na wszystko. Żadnych wątpliwości. I ani centymetra przestrzeni na przyjęcie racji drugiej strony. Tylko czekać, aż zaczną się wycieczki osobiste. Atakowanie oponenta, nie jego poglądów. Robi się coraz bardziej nerwowo. I niebezpiecznie. Bo Prawdziwy Polak – jak mówi o sobie z dumą – prowadzi pojazd agresywnie i istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że z powodu tęczy na Placu Zbawiciela wylądujemy w pobliskim rowie. K. próbuje rozładować atmosferę, ale rozjuszony taksówkarz wpadł w narracyjny amok i „ratuje zbłąkaną duszę” przed wiecznym potępieniem. Chyba otępieniem i to umysłowym- mówię na odchodnym. Bo szczęśliwie szalony rajd dobiega końca. Można zamknąć za sobą drzwi i nie spotkać się więcej. Co innego w przestrzeni wirtualnej, gdzie podobne dyskusje rozbrzmiewają co rusz. A skrajnie konserwatywne poglądy mają znajome twarze. Internetowe szambo wybija, są już pierwsze ofiary. Zaszczuty nastolatek wiesza się na sznurówkach, koledzy piszą „dobrze, że zdechł”. Bo wyglądał jak gej. Miał wystylizowaną grzywkę i delikatne rysy twarzy. Odróżniał się. Nie przystawał. Drażnił innością.
*
Stary, gruby, brzydki, biedny, chory, uchodźca, gej, inwalida, inny. Lista wykluczonych jest długa. I demokratyczna. Prędzej czy później każdy z nas się na niej znajdzie.