Quvenzhané Wallis swoją pracę traktuje bardzo poważnie. Na pierwszy casting stawiła się ledwie skończyła pięć lat. Udawała, że ma sześć. Udało się, bo przeczytała swoją rolę bezbłędnie. Reżyser zmienił specjalnie dla niej scenariusz. Lekcje odrabia na planie. Także te, które zadają jej nauczyciele śpiewu, dykcji, tańca. Jako siedmiolatka już była nominowana do Oskara. Obecnie jedenastoletnia – bierze czynny udział w promowaniu swojego najnowszego filmu.
Na temat Q. Wallis krąży dowcip; że jest reinkarnacją którejś z niegdysiejszych gwiazd starego Hollywood. Oprócz tego, co zwykle zawierają kontrakty, czyli dokładnych ustaleń finansowych -750. tys. dolarów wynagrodzenia podstawowego, drugie 750. tys., jeśli film odniesie sukces, pięć procent od zysków, pięć procent ze sprzedaży kopii i gadgetów, dziesięć procent od sprzedaży albumu z muzyką – jej obecny kontrakt zawiera kilka niezwykłych zapisów.
Mała gwiazda w czasie kręcenie filmu i podczas promowania musi dostać aż trzy propozycje strojów, z których sama wybiera jeden. Jej nazwisko nie może pojawić się na plakatach i innych materiałach promocyjnych niżej niż na drugim miejscu. W przyczepie na planie musi mieć własny internet, a nie wspólny.
Ma prawo jako pierwsza wydać opinię, czy scena w której jej coś nie poszło, może zostać wykorzystana jako tzw. inny materiał. Jej wizerunek może być wykorzystany do reklamowania filmu, ale nie do sprzedaży alkoholu, tytoniu, broni palnej, kobiecych artykułów higienicznych i farmaceutycznych. Hazardowi też mówi nie, z wyjątkiem Pachinko – to taka jak najbardziej hazardowa gra japońska.
Dla misia
Quvenzhané potrafi sama sobie poprawić makijaż, gdy uzna, że została niezbyt dokładnie umalowana. Gdy czekają ją zdjęcia, stara się iść spać najwcześniej jak można, żeby dobrze wyglądać i się nie zmęczyć zbyt szybko. Wielka wagę przykłada do zdrowego odżywiania. Nie wyobraża sobie rozpoczęcia dnia bez płatków owsianych z syropem klonowym i porcji białka, ponieważ, jak tłumaczy, śniadanie jest najważniejszym posiłkiem dnia i ma jej dać energię do pracy.
A ma jej całkiem sporo. Przygotowując się do zagrania w pierwszym filmie miała nauczyciela sztuki aktorskiej, trenerów wymowy, lekcje zapamiętywania tekstów, a później lekcje dialogów, już z konkretnym scenariuszem. Oprócz tego, do roli Annie, musiała się nauczyć tańczyć i śpiewać. Jak wspomina, najmniej trudności miała ze śpiewem, bo odkąd pamięta uczestniczyła w lokalnym chórze dziecięcym oraz dopingowała braci w czasie zawodów sportowych. Wdraża też swoje własne, nie wymagające nauczycieli pomysły, na przykład na zagranie emocji.
Kiedy ma na planie płakać, skupia się na ciężkiej doli zwierząt. Szczególnie pobudzają ją do płaczu rozmyślania o niedźwiedziach polarnych, bo misie bardzo lubi, a wie, że są zagrożone wyginięciem z powodu zmian klimatycznych. O swojej pracy mówi: „Musisz grać serio i traktować swoje zadania do wykonania serio, ale musisz też starać się widzieć w swojej pracy coś wesołego i znaleźć czas na przyjemności. Ciężko pracuj i całkowicie odpoczywaj. To ci da harmonię”.
Robi wielkie wrażenie na reżyserach. Kiedy Benh Zeitlin szukał małej dziewczynki, która mogłaby zagrać w Beasts of the Southern Wild, jego pracownicy przesłuchali cztery tysiące kandydatek. Mała Qu, jak ją czasem nazywają, a czego ona nie lubi, miała wtedy ledwie skończone pięć lat, a więc o rok mniej niż powinna, żeby wystartować w castingu, jednak zdecydowała się dodać sobie trochę. Akurat jak zaczęła zdjęcia, miała już przepisowy wiek.
Zeitin mówi, że dosłownie od pierwszej chwili, gdy zobaczył jej próbne zdjęcia, poczuł, że ma swoją aktorkę. Do tego stopnia, że zmienił, pod jej kątem, scenariusz. W pierwotnej wersji bohaterka jest całkowicie zamkniętą w sobie, nieśmiałą, introwertyczną dziewczynką.
Natomiast Quvenzhané podbiła go swoją żywiołowością, śmiałością, a zdecydował się bez żadnych wątpliwości, bo zupełnie zauroczyła go umiejętnością bekania na komendę i wydawania niesamowicie głośnego, przeraźliwego wrzasku, co znaczy mniej więcej tyle, że w życiu warto się uczyć dosłownie wszystkiego. Tak więc widzowie dostali inną historię do oglądania, a mała Qu pierwszą nominację do Oscara za najlepszą rolę kobiecą, w dodatku dla najmłodszej aktorki w historii tej nagrody.
Zdania na temat jej talentu i osoby są oczywiście, podzielone. Od: to geniusz aktorski. Poprzez: to dziecko bawi się, że jest aktorką, dajcie jej spokój. Po: zmanierowana do bólu, gra sztucznie, za to zawsze, nawet jak pije czekoladę w centrum handlowym.
O co chodzi
Komiks „Little Orphan Annie” zabawia kilka już pokoleń Amerykanów, był przerabiany na audycje radiowe, grywany na szkolnych przedstawieniach, filmowany i pokazywany jako musical. Bohaterka, 11-letnia dziewczynka, jest charakterystyczną, wbijającą się w pamięć postacią. Ma rude, kręcone włosy, jest blada, piegowata i zawsze wtulona w swoją czerwoną sukienkę.
Pierwszą filmową Annie, w roku 1930, była Mitzi Green. Nie spodobała się ani widzom, ani krytykom; za duża, za pucołowata, zbyt dorodna. Osiem lat później rolę zagrała Ann Gillis – ten film padł tak szybko, że nawet nie wszyscy zdążyli napisać recenzje, a dwie które się ukazały skupiały się głównie na „zbyt słodkiej i absolutnie nie zabawnej” głównej bohaterce.
W 1977 roku pojawiła się wersja w postaci widowiska. Na Broadway’u, z umiarkowanym powodzeniem rolę tę grały, kolejno, aż do roku 1983 między innymi Andrea McArdle, Sarah Jessica Parker i i Alyson Kirk. W międzyczasie wersję filmową wyreżyserował sam John Huston. Potem powstały dwie następne, a w roku 1999 wytwórnia Disney’a stworzyła film telewizyjny. A to wszystko nie licząc kilkunastu przeróbek, w tym na więcej niż pikantne filmy i edytoriale wyłącznie dla dorosłych oraz parodie.
I w końcu, na samym początku 2011 Will Smith ogłosił, że jest gotowy wyprodukować najnowszą wersję filmową, ze swoją córką Willow w roli głównej. Sprawy się jednak skomplikowały. Trudno było znaleźć reżysera dla tego przedsięwzięcia. A kiedy się w końcu znalazł, Willow nie tylko była już starsza od głównej bohaterki, ale w międzyczasie zamieniła się w średnio zainteresowaną takimi popularnymi przedsięwzięciami kontestatorkę. Nie pasowała też reżyserowi. Trwały dyskusje. Kiedy do grona producentów dołączył raper, milioner i mąż Beyonce w jednej osobie, czyli Jay-Z, sprawy ruszyły z miejsca.
Zgodzili się, że to nie jest rola dla Willow, nie mniej postanowili, że pozostaną przy pierwotnym pomyśle i nowa Annie będzie czarnoskóra. Wystarczy przejrzeć internet. Wielu prorokuje, że nowa wersja będzie wielką klapą, bo blada, rudowłosa Annie jest na amen wbita w pamięć widzów, którzy poznają tę postać zazwyczaj we wczesnym dzieciństwie.
Reżyser Will Gluck tłumaczy jednak, że dzięki takiemu wyborowi, historia robi się uniwersalna. I absolutnie nie chodzi w niej przecież o kolor skóry i włosów, ale o szukanie miłości, do czego ma prawo każdy, w każdym wieku, kolorze i w każdym miejscu świata. W ciągu najbliższych miesięcy okaże się, kto ma rację.
Wielkie frajdy
Quvenzhané bierze czynny udział w promowaniu filmu. Naprawdę trzeba podziwiać jej kondycję i dyscyplinę. Udziela wywiadów telewizyjnych, pokazuje się na licznych imprezach, chodzi do muzeów i galerii spotykać się z dziećmi, rozmawia z dziennikarzami z pism codziennych i magazynów.
Opowiada o wszystkim; że chciałaby zatrzymać dzieciństwo, ale cóż zrobić, czas leci i wie, że wkrótce będzie się musiała pogodzić z myślą o dorosłości. Że lubi się czasem wystroić. Że znajduje się pod specjalną opieką, nawet jak akurat nie ma przy niej jej mamy. „Gdziekolwiek jestem, Bóg jest tam dla mnie”- deklaruje poważnie. Że czasem w pracy ma prawo pójść coś nie tak, bo nie ma ludzi doskonałych.
Tak zresztą ma zwyczaj pocieszać pracujące z nią na planie charakteryzatorki, gdy zrobią coś, co jej się nie podoba. Tak też pociesza siebie, gdy zapomni tekstu, lub scena wyjdzie nie tak, jak trzeba. Reszta to, prawdę mówiąc, frazesy – że wszyscy na planie byli jak jedna wielka rodzina, Cameron Diaz traktowała ją jak córkę, a kręcenie filmu to ekscytująca przygoda, która sprawia wielką frajdę.
Co ciekawe, oprócz kilku ogólników, trudno też dowiedzieć się od niej czegoś na temat jej rodziny, braci i sióstr. Z oficjalnej biografii małej gwiazdy wiadomo, że mieszka w Houma w Luizjanie, jej mama, Qulyndreia Wallis, jest nauczycielką, tata Venjie Wallis, kierowcą traka. Obydwoje mają upodobanie do niezwykłych imion, na przykład „Quvenzhané” – zawiera także słowo”wróżka” w suahili. Reszta rodzeństwa to: Qunyquekya, Vejon i Venjie Jr.
Zapytana w jednej z porannych telewizji, czy któreś z jej rodzeństwa chciałoby może zająć jej miejsce i sławę, bez zmrużenia okiem odparowała: “Każde z nich ma swoje rzeczy do zrobienia, proszę pani”.