Piękną książkę św. Augustyna „Wyznania” czytałem po raz pierwszy dawno temu, ale dopiero nowoczesne tłumaczenie Zygmunta Kubiaka pozwoliło na ponowną i całkowitą przyjemność lektury jednej z najbardziej klasycznych pozycji dawnej literatury.

Jej omówienie w tym miejscu nie oznacza, iż uważam ją za drugą z najważniejszych rozpraw „bez obrazków”. Podobnie jak nie jest pierwszą „Orientalizm” Edwarda Saida. Kolejność przedstawiania poszczególnych dzieł nie odzwierciedla bynajmniej jakiejś subiektywnej skali wartości – od najistotniejszych pozycji po mniej dla mnie ważne. Poszczególne prace będą omawiane bez żadnej ukrytej racji. Dlaczego więc w takim porządku? Bo tak mi wychodzi…

Literatura wspomnieniowa
Książka ta powstała pod sam koniec IV wieku, kiedy Augustyn, już w sile wieku mężczyzna (zmarł w 430 roku), przystąpił do rozpamiętywania krętej drogi swego życia – od Tagasty, miejsca urodzenia w Afryce, poprzez naukę w Madaurze, pracę młodego retora w Kartaginie (zlokalizowanej dziś w Tunezji), działalność w Rzymie i Mediolanie – aż po funkcję biskupa Hippony (dziś Annaba w Algerii). Naturalnie, ten ostatni etap jego egzystencji nie znalazł się we wspomnieniach spisanych przez późniejszego świętego.

„Wyznaniami”, które należy rozumieć i jako swoistą spowiedź dotyczącą minionych błędów, i jako wyznanie wiary, Augustyn stworzył wzorzec zachodniej literatury wspomnieniowej, tak popularnej zwłaszcza w ostatnich wiekach. Wielu twórców uznało opowieść o własnym życiu za doskonałą sposobność, by zawrzeć w niej pamięć o swoich czasach, o społeczeństwie, o ludziach i wydarzeniach, o osobistych przeżyciach i losach całych narodów. Dziś literatura wspomnieniowa, pamiętnikarska, dziennikowa, itp. to ogromny dział słowa drukowanego.

Dla Augustyna najważniejsza była spowiedź z „błędów” młodości i droga ku nawróceniu się na chrześcijaństwo. W opowieść tę wplata ciepłe nadzwyczaj wspomnienia o matce, Monice, późniejszej świętej, wspomina niektóre epizody ze swego życia, w tym nawet tak zdawałoby się mało ważne jak chłopięcą kradzież zielonych, niedojrzałych gruszek. Ten akurat stał się słynny jako wstęp do refleksji na temat tkwiącego w nas zła, a autor „Wyznań” ma bardzo interesującą, oryginalna koncepcję zła. Poruszające są wzmianki o nieznanej nam kobiecie, z którą żył przez lata. Matkę jego wcześnie zmarłego syna w sposób niegodny odprawił, aby zawrzeć ślub z bardziej stosowną partią. I tak nic z zaplanowanego małżeństwa nie wyszło, gdyż zapał nowej wiary odciągnęła go od ziemskich spraw.

„Wyznania” są tekstem głęboko religijnym. Autor z tym większą żarliwością deklaruje ufność w wiarę chrześcijańską, że przez ponad 30 pierwszych lat swego życia był wyznawcą innej doktryny. Należał do manichejczyków, niesłychanie wpływowej sekty uważającej, że wszystkim rządzą dwie siły – dobra i zła, a polem, na którym toczy się dramatyczna walka, jest nasza ziemia. Niekiedy jedna z potęg bierze górę, czasami – druga. Ale nigdy żadna ze stron ostatecznie nie zwycięża. Błądził więc, jest nawróconym grzesznikiem. I ta postawa kogoś, kto „przejrzał”, zobaczył prawdę, przenika całość „Wyznań”.

… tym gorzej dla faktów…
Co przejąłem od św. Augustyna? Jego podstawowe przeświadczenie o pierwszeństwie wiary przed wiedzą. Każdy uczeń dowiaduje się jeszcze w szkole średniej (przynajmniej dawniej tak bywało) o wzajemnych relacjach między tymi dwoma sposobami podejścia do rzeczywistości. Dla św. Augustyna pierwszeństwo wiary w tym, jak i we wszystkim, czym się w życiu kierujemy, nie ulegało wątpliwości.

Ideę tę należy rozumieć znacznie szerzej, a nie tylko w wąskich kategoriach znaczenia religii ponad wszystko w życiu. Ani też nie idzie tutaj (jak się mylnie przedstawia) o relację między religią a nauką. W takim bowiem ujęciu z dawnych i całkiem współczesnych mędrców robi się głupków, którzy rzekomo bardziej wierzą w dogmaty religijne, niż w ustalenia nauki.

Aczkolwiek relacja ta – między wiarą a wiedzą -przybiera w istocie dość skomplikowaną postać, jednak zasadniczo można ją ująć w głębokim przeświadczeniu św. Augustyna, iż wpierw musimy w coś wierzyć, w pewne podstawowe zasady, w pewne normy, kanony, z góry przyjąć jakiś światopogląd, by następnie móc na tej podstawie kształtować wiedzę. Może lepiej – „aprobować”, miast: „kształtować”. Człowiek przeświadczony o słuszności teorii ewolucji będzie głuchy na (racjonalne) argumenty kreacjonistów – i odwrotnie; sympatyk PiS-u nie uzna racji zwolenników PO (cokolwiek obie te nazwy znaczą), entuzjaści teorii globalnego ocieplenia nigdy nie porozumieją się ze sceptykami w tej mierze; a zwolennicy genetycznej teorii osobowości nie przyjmą do wiadomości prymatu wychowania nad cechami wrodzonymi. I tak dalej. Każda ze stron nie może się nadziwić, jak to możliwe, że inni nie widzą oczywistej prawdy, jak to się dzieje, że oponenci mogą być ślepi i głusi na „fakty”.

Już św. Augustyn wiedział: fakty nikogo nie przekonują. Sposób manipulowania nimi obserwujemy w codziennym życiu. Coś staje się „faktem” dopiero w kontekście danej teorii, a przestaje nim być – w odmiennej perspektywie. Owe teorie, czyli właśnie systemy ogólnych przekonań, wyznaczają nasz sposób orientowania się w rzeczywistości, porządkowania danych, rozumienia świata.
„Teoria” brzmi dość naukowo, ale tak naprawdę idzie o system wierzeń, to znaczy generalnych przeświadczeń na temat rzeczywistości; najogólniej mówiąc – czegokolwiek. Teorie te/systemy światopoglądowe/przekonania – różne są nazwy, ale odsyłają do tego samego źródła, czyli do generalnych przeświadczeń, w ramach których dobieramy „fakty”, bądź je odrzucamy, a więc selekcjonujemy je, sprawdzamy je, porządkujemy, układamy w strukturę wiedzy. To mówił św. Augustyn, kiedy głosił prymat wiary nad wiedzą.

Okopani we własnych światach
Nie tylko przyjąłem sposób myślenia retora z Tagasty, ale mogę powiedzieć, iż wraz z wiekiem staję się dość radykalnym augustynistą, w tym sensie, iż nie wierzę w możliwość przekonania kogoś do czegokolwiek. Żadne argumenty, żadne fakty, żadne „niepodważalne dane” nie robią na ludziach wrażenia, jeśli uprzednio, z góry, nie są gotowi do przyjęcia danego przekonania (autor „Wyznań” określał to religijnym terminem „łaska”).

Tkwi w tej postawie swoiste poczucie daremności co do perspektyw porozumienia między ludźmi, szans na owocność racjonalnego sporu, dyskusji i dialogu. Rzeczywiście tak uważam. Większość dyskusji przybiera formę rozmowy ślepego z głuchym, a najczęściej – w eleganckiej formie poinformowania się o zajmowanych stanowiskach: albo wierzę w spisek smoleński, albo z rezerwą podchodzą do przedstawianych „faktów”; telewizja ma wpływ na wzrost przemocy wśród młodzieży, albo nie ma z tym żadnego związku.

Prawda, w postawie tej tkwi swoista rezygnacja z „oświecenia” bliźnich. Święty Augustyn przekonał mnie do takiej postawy, tym bardziej, że samo pojęcie „oświecania” jest niezmiernie kontrowersyjne. Ani nie uważam, iż mam monopol na prawdę, ani nie jestem przekonany, że ludzie powinni postępować jak ja, kierować się w życiu moimi zasadami, koniecznie wyznawać to, o czym sam jestem przekonany. Tylko fanatycy jakiejkolwiek sprawy muszą wszystkich dookoła pouczyć o jedynie słusznej wiedzy, jakiej sami są orędownikami. Nie są obdarzeni „łaską rozumu” – tego, by dostrzec innych ludzi z ich własną wrażliwością, odrębnymi poglądami i specyficznym systemem wartości. Wprawdzie wciąż pokładamy nadzieję w oświeceniowy uniwersalny rozum, jednak rzeczywistość na każdym kroku przekonuje o dominacji lokalnych, partykularnych rozumków.

Czesław Karkowski