Z Bartkiem Remisko, pełniącym obowiązki dyrektora Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku rozmawia Tomasz Bagnowski.
– Czy „Ida” jest filmem antypolskim?
– Słyszałem takie opinie. Słyszałem też opinie, że „Ida” jest antysemicka. Każdy widzi w tym filmie trochę to, co chce zobaczyć. Paweł Pawlikowski – jak sam mówi – nie reżyserował filmu historycznego. Być może dlatego nie wyjaśnił dokładnie, że każdej osobie w Polsce pod okupacją niemiecką jak i jej rodzinie, za pomoc Żydom groziła śmierć. Osobiście, nie miałbym nic przeciwko temu, żeby takie wyjaśnienie kontekstu historycznego towarzyszyło „Idzie” na początku. Zdaję sobie bowiem sprawę z poziomu świadomości historycznej Amerykanów. Takie wyjaśnienia towarzyszą zresztą różnym filmom wyświetlanym tu, więc nie byłoby to pewnie nic nadzwyczajnego. Z tym, że ten kontekst historyczny nie jest w filmie Pawlikowskiego najistotniejszy. On pokazywał przede wszystkim historię ludzką. Najważniejsza w jego filmie jest opowieść o losach i postawach życiowych dwóch kobiet. Więc decyzja o zasadności umieszczenia jakiejkolwiek planszy kontekstualizującej film należy do reżysera i producentów filmu.
– Czy wpisując „Idę” do swojego programu, niejako promując ten film, zdawaliście sobie sprawę z tego, że będzie on budził takie kontrowersje?
-Kultura często budzi kontrowersje. Połowa z naszych wydarzeń potencjalnie może budzić jakieś wątpliwości. Potencjalnie, bo mówimy hipotetycznie. „Ida” pojawiła się w programie dlatego, że Instytut Kultury Polskiej był partnerem pierwszego pokazu tego filmu w Nowym Jorku, na Festiwalu Filmów Żydowskich, w styczniu zeszłego roku. Chcieliśmy pokazać film, który ubiegał się o nominację do Oscara dla filmu nieanglojęzycznego i który – jak się później okazało – tego Oscara zdobył. Pierwszy raz w historii naszej kinematografii. I z tego należy się cieszyć, bo o Polsce usłyszał cały świat. Uważamy, że jest to naprawdę ważne żebyśmy, jako Polacy, byli dumni z tego, że polski film zostaje w USA zauważony. Zresztą trzymaliśmy kciuki też za innych polskich twórców nominowanych w tym roku. Osobiście mogę mieć różne zarzuty do „Idy, co nie przeszkadza mi cieszyć się z sukcesu polskiego kina za granicą.
– Dla kogo jest Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku? Dla Polaków tu mieszkających, czy dla Amerykanów?
– Instytut Kultury Polskiej służy temu, żeby publiczność amerykańska, w tym oczywiście polonijna, dowiadywała się o tym, co jest najlepsze i najciekawsze w kulturze polskiej. Na pewno nie jesteśmy instytutem diaspory polskiej w Nowym Jorku.
Nie jesteśmy również instytucją polonijną. Działamy na takiej samej zasadzie jak instytuty kultury innych państw w tym mieście jak Instituto Cervantes, Goethe Institute czy British Council. To, co prezentujemy jest wynikiem ustaleń z naszymi partnerami po stronie amerykańskiej. To nie jest tak, że pokazujemy tylko to, co nam się wydaje, że powinno być w USA pokazywane. Staramy się tak robić, ale nasz program jest zawsze wynikiem konsultacji z zainteresowanymi współpracą z nami instytucjami amerykańskimi.
– Są opinie, że Instytut w zbyt małym stopniu pokazuje publiczności amerykańskiej artystów polskich tu działających, mówiąc inaczej twórców polonijnych. Jak odnosisz się do tego rodzaju zarzutów?
– Nie zgadzam się z takimi zarzutami. Promujemy artystów polskich…
– …a polonijnych?
– Myślę, że kategoria „artysta polonijny” jest dość niebezpieczna dla wszystkich, bo jest to zamykanie się w etniczności, co jest dobre w momencie, kiedy artyście zależy tylko na jego etnicznej publiczności, ale niedobre jeśli chodzi o jego karierę i rozwój artystyczny w szerszym niż etnicznym kontekście. Jak najbardziej pracujemy czy współpracowaliśmy z artystami polskimi mieszkającymi w Stanach Zjednoczonych. Są to na przykład ze sztuk wizualnych: Piotr Uklański, Krzysztof Wodiczko, Agnieszka Kurant, Joanna Malinowska i Krystian Tomaszewski. Jesteśmy np. partnerem dwójki tych ostatnich artystów w projekcie wystawienia „Halki” na Haiti. Filmowy dokument z tego przedstawienia będzie pokazywany na tegorocznym Biennale w Wenecji w Pawilonie Polskim. To są polscy artyści, którzy mieszkają na Williamsburgu, ale nie sądzę, żeby sami się uznawali za artystów polonijnych, mimo że Polakami są i mieszkają tu. Oni po prostu uczestniczą w artystycznym obiegu tego miasta i tego kraju, nie zamykają się w obrębie swojej narodowości i kultury kraju, z którego pochodzą.
– A co decyduje o wyborze artysty, którego sztukę decydujecie się prezentować? Pytam teraz o artystów polskich mieszkających w Nowym Jorku, bo rozumiem, że działacie głównie tutaj?
– To jest trochę bardziej skomplikowane. Jesteśmy Instytutem Kultury Polskiej w Nowym Jorku, ale obszarem naszego działania jest całe terytorium Stanów Zjednoczonych, a przynajmniej staramy się tak robić. Współpracujemy często z naszymi kolegami w Konsulatach RP w innych miastach USA. W tym sezonie na przykład będzie to Chicago i Waszyngton. Czasami wyjeżdżamy też dalej np. do Toronto w Kanadzie, no i wcześniej wspomnianej Wenecji we Włoszech, z uwagi na to, że i artyści i kuratorka Pawilonu Polskiego są z Nowego Jorku, i to, że wcześniej współpracowaliśmy z nimi przy innych projektach.
– A wracając do wyboru artystów. Kto podejmuje decyzję – tego artystę będziemy promować?
– Nie ma takich wyborów robionych wprost. To wypadkowa zdarzeń i różnych opinii. Jako agencja rządowa nie jesteśmy agencją promocyjną. Myślę, że to jest właśnie największe nieporozumienie odnoszące się do roli Instytutu Kultury Polskiej w Ameryce. My nie jesteśmy impresariatem. Nie jesteśmy firmą komercyjną, która osiąga zyski materialne ze swojej działalności. Jesteśmy prezenterem ciekawych polskich projektów i zjawisk artystycznych na terenie USA.
Nasze wybory programowe wypływają ze znajomości kultury polskiej i kultury amerykańskiej oraz poszukiwania związków dla tych dwóch światów. Pewne wybory są podyktowane istniejącymi już silnymi związkami pomiędzy kulturą polską i amerykańską. Świat stał się naprawdę globalny i wymiany kulturalne tworzą się naturalnie, a od 1989 r. w naszym kraju też się wiele zmieniło. W takich sytuacjach pomagamy w realizacji jakichś projektów, wspieramy je. Inne podyktowane są naszą własną wiedzą i doświadczeniem, i współpracą z amerykańskim partnerem. Ważnym elementem wartym podkreślenia w tym kontekście jest fakt, że my musimy naszymi przedsięwzięciami zainteresować amerykańskie instytucje, amerykańskich prezenterów, indywidualnych kuratorów, którzy projektowi dadzą jego amerykańskie życie.
Z całym szacunkiem dla różnych artystów polskich obecnie pracujących w kraju muszę powiedzieć, że nie wszyscy są w stanie zainteresować Amerykanów. Amerykanów często interesuje to czego u siebie nie mają, często są to zresztą projekty niszowe, ale artystycznie ważne. Pamiętajmy, że to tu tworzy się światową pop kulturę, i po prostu nie ma sensu wozić drzewa do lasu.
– Ale jak docieracie do artystów, których projekty znajdują się potem w programie Instytutu?
– Podkreślam jeszcze raz, my nie inwestujemy w kariery poszczególnych artystów, nie załatwiamy im koncertów, wystaw, itd. Żeby Państwo zrozumieli w jaki sposób działa Instytut powiem może o naszym programie wizyt studyjnych prowadzonym od już 15 lat. Co roku, wysyłamy do Polski amerykańskich profesjonalistów kultury – kuratorów sztuki, żeby zobaczyli na własne oczy, co się w polskiej kulturze dzieje i zdecydowali co jest dla nich ciekawe, programerów muzycznych, żeby usłyszeli polskie brzmienia, kuratorów programów filmowych, żeby nie tylko obejrzeli polskie filmy na festiwalach, ale żeby też spotkali się z polskimi twórcami. Potem rozmawiamy z nimi, słuchamy co mówią, jakie są ich wrażenia, co ich zainteresowało. Program naszej placówki budowany jest więc m.in. w oparciu o te konsultacje i o nasze własne pomysły, i to z dużym wyprzedzeniem, np. teraz pracujemy już nad projektami na 2017 r. Instytut nie może jednak działać w oderwaniu od oczekiwań strony amerykańskiej.
Nie możemy powiedzieć sobie – teraz będziemy realizować taki, a nie inny program, bo to nas interesuje. Nasze budżety programowe nie są duże. Jesteśmy w stanie doprowadzić do realizacji projektów tylko dzięki współpracy, w tym finansowej, nie tylko logistycznej, z instytucjami amerykańskimi. Na przykład wystawa Aliny Szapocznikow w nowojorskiej MoMie to był efekt dziesięciu lat pracy, ale pokazanie jej było możliwe dzięki finansowemu zaangażowaniu Amerykanów, bo budżet wystawy to było ponad milion dolarów.
– Można z tego wysnuć wniosek, że Instytut idzie utartą drogą. Pokazujecie artystów, którzy już są znani…
…tak, bo my się polską kulturą chwalimy. Jesteśmy instytucją, która chwali się dorobkiem polskim, kulturalnym, ale też społeczno-politycznym. Czasami możemy sobie pozwolić na to, żeby zaprezentować kogoś mniej znanego. Naszą główna rolą jednak jest chwalenie się polską kulturą, a nie produkcja i inwestowanie w talenty, które Polska niewątpliwie ma. To nie do końca nasza rola, mimo, że czasami to też robimy. My się staramy włączać ważne dla kultury polskiej przedsięwzięcia do programów instytucji amerykańskich, które jak Państwo wiecie pokazują zwykle artystów już uznanych lub bardzo obiecujących. Teraz pracujemy na przykład nad koncertem polskiego Cracow Duo w Carnegie Hall, z programem, w którym znajdą się utwory Fryderyka Chopina i Aleksandra Tansmana. To są nazwiska uznane, które gwarantują, że publiczność przyjdzie. Jak najbardziej musimy brać pod uwagę też to, co Ameryka chce oglądać, bo partner amerykański jest zwykle głównym finansującym projekt.
– Ale właściwie dlaczego tak jest? Dlaczego nie ma takiego segmentu w działalności Instytutu, który zajmowałby się promocją nowej sztuki polskiej?
– Jak najbardziej jest. Rozumiem, że masz na mysli sztuki wizualne. Od lat mamy program rezydencjonalny i zapraszamy do USA artystów z Polski, którzy mają okazję skonfrontować się, zobaczyć jak wygląda artystyczne środowisko w Ameryce. To pozwala im nie tylko znaleźć inspirację, ale przede wszystkim nawiązać kontakty wśród tutejszych kuratorów, lokalnych artystów, wydawców itd. To jest inwestycja w rozwój zawodowy polskich artystów i to robi Instytut, natomiast jest to działalność może mniej widoczna. W tym roku np. zapraszamy do Nowego Jorku dwóch polskich dizajnerów.
Myślę, że zarzutu o brak prezentowania młodych polskich artystów naprawdę nie można nam stawiać. Proszę spojrzeć na nasze programy: pokazujemy przecież i młode polskie kino, i przedstawiamy młodych polskich muzyków. Może nie zawsze dzieje się to w tych największych amerykańskich instytucjach kulturalnych, ale dokładamy się do rozwoju karier młodych polskich talentów. W Ameryce nie robi się kariery z dnia na dzień. I wszyscy to wiedzą. To jest proces i trzeba zaczynać od właśnie tych mniejszych rzeczy.
Ciekawym projektem Instytutu w tym roku np. jest prezentowanie polskiej muzyki etnicznej. Od kilku lat staramy się to konsekwentnie robić. W tym roku będziemy realizować duży projekt z Karoliną Cichą, która będzie prezentowała bogactwo inspiracji muzycznych w naszym kraju. Chcemy pokazać, że Polska nie jest jednowymiarowa, że Polska jest krajem różnorodnym, także etnicznie, mimo że wszyscy jesteśmy biali. Amerykanie często traktują Europę jako jedność, ale przecież już sama Europa jest niezmiernie zróżnicowana, w tym Polska. Stąd też staramy się przypominać o tej różnorodności przez muzykę, film, czy poprzez inne obszary polskiej kultury jak teatr, literaturę czy sztuki wizualne.
– Instytut Kultury Polskiej działa w Nowym Jorku od 2000 r. Zanim pojawiliście się w USA istniały tutaj już inne instytucje w jakimś sensie promujące kulturę polską. Myślę np. o Fundacji Kościuszkowskiej, Instytucie Piłsudskiego, czy Festiwalu Filmów Polskich w Nowym Jorku, organizowanym przez Hannę Hartowicz. Czy wasze pojawienie się w Nowym Jorku nie spowodowało konfliktów z tymi instytucjami?
– Każda z przywołanych przez Ciebie instytucji czy inicjatyw jest inna i do różnych publiczności skierowana. Instytut Piłsudskiego np., czy nowojorski festiwal filmowy Hanny Hartowicz nastawione są przede wszystkim na publiczność polonijną. Są niewątpliwie ważne, ale skierowane głównie na społeczność polską w Nowym Jorku. To, co my z kolei robimy jest bardziej nastawione na publiczność amerykańską, oczywiście w tym i polonijną, ale nasze imprezy organizujemy we współpracy z partnerami amerykańskimi. Nasz przegląd filmowy, organizowany co dwa lata odbywa się w Brooklyn Academy of Music. Wspólnie z kuratorami amerykańskimi wybieramy filmy, które będą tam prezentowane. Co roku robimy większe retrospektywy reżyserów polskich, ale też organizujemy je w amerykańskich instytucjach kultury.
W tym roku w kwietniu będziemy prezentować np. przegląd twórczości Waleriana Borowczyka, który będzie się odbywał w Film Society w Lincoln Center, a na jesieni robimy przegląd filmów Wojciecha Jerzego Hasa w Brooklyn Academy of Music. Wspomnę, że ogromnym sukcesem okazała się zorganizowana właśnie tam retrospektywa twórczości Andrzeja Żuławskiego, pierwsza taka prezentacja jego twórczości w Stanach Zjednoczonych. Recenzje ukazały się potem w najważniejszych pismach w Nowym Jorku i ogólnie w USA. Uważam, że jak najbardziej jest miejsce dla nas wszystkich, czasami tylko może trzeba lepiej informować o tym, co robimy naszym publicznościom. Najważniejsze na pewno jest to, żebyśmy współpracowali tam, gdzie jest to możliwe, co zresztą od kiedy chwilowo IKP szefuję z sukcesami robimy.
Instytut stara się współpracować z innymi podmiotami np. realizujemy wspólnie niektóre przedsięwzięcia z Fundacją Kościuszkowską. Za kilka dni, 11 marca o 19: 00 zapraszamy do Fundacji Kościuszkowskiej, na wieczór autorski polskiego poety Tomasza Różyckiego, którego poemat Dwanaście Stacji, w tłumaczeniu Billa Johnstona trafia właśnie na rynek amerykański. Współpracujemy z Konsulatem RP, obserwujemy też co robi PIASA, czy Instytut Piłsudskiego. Organizowaliśmy też, zresztą we współpracy z Konsulatem jedno przedsięwzięcie skierowane do społeczności Greenpointu z Centrum Polsko-Słowiańskim, współpracujemy też punktowo z tamtejszą biblioteką publiczną, oddziałem Brooklyn Public Library.
– Pytanie bardziej osobiste. Skąd Bartek Remisko wziął się w Nowym Jorku?
– Przed przyjazdem do Stanów Zjednoczonych pracowałem w dużej firmie międzynarodowej, gdzie zajmowałem się tzw. społecznie odpowiedzialnym biznesem, czyli realizowaniem polityki pokazującej, że robiąc dobre rzeczy dla społeczeństwa można jednocześnie zarabiać pieniądze. Wprowadzałem też do mojej firmy koncepcję zarządzania różnorodnością. Przed przyjazdem do Warszawy mieszkałem kilka lat zagranicą, w Paryżu i w Brukseli.
– …nie tęsknisz za Paryżem?
– Nie tęsknię. Do Paryża wracam co roku na wakacje, kiedy miasto się wyludnia, ale nie tęsknię, ponieważ moim zdaniem, z punktu widzenia kultury, tam się niewiele obecnie dzieje. O wiele ciekawsza jest teraz Warszawa czy Berlin. Nowy Jork z pewnością jest pod tym względem nie do przebicia, choć jest o wiele bardziej brutalny. I to mi trochę ciąży, że tu zostają najtwardsi. Nowy Jork już nie jest miastem artystów jak kiedyś, bo ich po prostu nie stać, żeby tu mieszkać. Ale na pewno jest miastem, gdzie można praktycznie wszystko zobaczyć.
Z wykształcenia jestem tłumaczem konferencyjnym, później wyjechałem na studia do Paryża, gdzie studiowałem stosunki międzynarodowe i zarządzanie kulturą. Pracowałem w Centrum Pompidou w Paryżu i w Komisji Europejskiej oraz Parlamencie Europejskim w Brukseli.
– Z jakich języków tłumaczysz?
– Raczej tłumaczyłem (śmiech). Z francuskiego i angielskiego.
– A do Nowego Jorku kiedy przyjechałeś?
– Na dłużej jesienią 2011. Z tym, że miasto znałem wcześniej, bo jestem z nim związany rodzinnie, więc dla mnie nie było ono nowym miejscem do życia. Miałem już tutaj różne swoje kontakty w świecie kultury i poza nim. W 2001 r. zresztą byłem stażystą w polskim przedstawicielstwie przy ONZ. Przeżyłem też wtedy zamach na World Trade Center, byłem akurat ewakuowany w czasie zebrania w głównym gmachu. Dzięki tym różnym okresom pobytu w Nowym Jorku widzę jak miasto to się zmienia, jak jest coraz trudniejsze np., jeśli chodzi o finansowanie kultury. Dlatego bardzo cenię polski sposób finansowania kultury z budżetu państwa. Wciąż możemy sobie pozwolić na eksperymenty i ryzyko. Pytanie tylko jak długo jeszcze.
– No, ale to może też nieść ze sobą pewne zagrożenia. Państwo może np. domagać się promocji takich, a nie innych przedsięwzięć ważnych dla państwa, ale niekoniecznie ważnych z punktu widzenia kultury.
– Oczywiście, że tak, ale tak samo jest z pieniędzmi sponsorów prywatnych. Taki sponsor mówi wyraźnie, co chce zobaczyć i na co da pieniądze. Wiec mechanizm jest dokładnie taki sam. Chyba, że jest światłym człowiekiem, i daje artystyczną wolność. Podobnie jest z pieniędzmi publicznymi.
– A jak się bronicie przed nadmierną ingerencją państwa?
– Staramy się zawsze rozmawiać. Negocjować. Poza tym to my proponujemy projekty i realizujemy je w porozumieniu z partnerami amerykańskimi. Oczywiście w sprawach takich jak promocja kultury polskiej, czy ogólnie mówiąc Polski jako nowoczesnego kraju, nie ma sporu, bo taka działalność jest jakby wpisana w status Instytutu Kultury Polskiej w Nowym Jorku.
– Czyli nie odczuwasz presji Ministerstwa Spraw Zagranicznych?
– Nie. To wynika też z tego, że jesteśmy profesjonalistami. Nie jesteśmy ludźmi z przypadku, mamy wiedzę, doświadczenie, sam np. znam się na sztukach wizualnych i dialogu polsko-żydowskim, mamy bardzo rozbudowane kontakty zawodowe w świecie kultury i to jest właśnie siłą naszego Instytutu.
– Jak nasz instytut kultury wygląda na tle innych narodowych instytutów np. francuskiego, niemieckiego czy brytyjskiego? Porównujecie się z innymi?
– Oczywiście. Jesteśmy uważani w Nowym Jorku za jeden z ciekawszych instytutów kultury obok instytutu francuskiego, niemieckiego czy austriackiego i to nas bardzo cieszy, bo dysponujemy nieporównanie mniejszymi środkami finansowymi. Nasza kultura jest też mniej znana niż np. francuska czy włoska. Wielu polskich artystów, poza nielicznymi wyjątkami, to nie są artyści znani globalnie. Bardzo się cieszymy, gdy nasz program, nasze broszury programowe za każdym razem są uznawane przez naszych zagranicznych kolegów i amerykańskich partnerów za jedne z najciekawszych i wpisujące się w kontekst miejsca gdzie jesteśmy. Najważniejsze w promocji polskiej kultury za granicą jest to, żeby nie działać w próżni, tylko zaistnieć w lokalnym kontekście i zostać zauważonym. O tym, że tak jest w naszym przypadku przekonują nas recenzje z organizowanych przez nas przedsięwzięć, które ukazują się w prestiżowych mediach jak „New Yorker”, „New York Times” i różnych i pismach branżowych. To jest ważne, że naprawdę funkcjonujemy w tym obiegu, zresztą dzięki naszym świetnym partnerom amerykańskim, a nie jesteśmy instytucją, która organizuje imprezy dla samej siebie, czy dla ograniczonej publiczności czy naszych znajomych i kolegów.
– Jakie są według ciebie największe sukcesy w dotychczasowej działalności Instytutu?
– Naprawdę było ich bardzo dużo. Wcześniej wspomniana wystawa Aliny Szapocznikow w MoMA, o której już wcześniej wspominałem. To była solowa wystawa nieżyjącej już polskiej artystki w jednym z najważniejszych muzeów na świecie. Byliśmy również partnerem indywidualnej wystawy Pawła Althamera w The New Museum. Prezentacja trzech spektakli TR Warszawa w Nowym Jorku to bez wątpienia też ogromny sukces. Był tu pokazywany i „Makbet”, i „Uroczystość” i ostatnio „4: 48 Psychosis”. To były oczywiście bardzo duże projekty docenione przez publiczność amerykańską, szeroko komentowane w amerykańskich mediach. W tym roku mamy dwa ogromne projekty: operę Mieczysława Weinberga „Pasażerka” w Chicago i Polski Balet Narodowy, który przyjeżdża na występy w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Mam nadzieję, że to będą także nasze duże sukcesy. Do bardzo udanych przedsięwzięć należą również retrospektywy twórczości polskich reżyserów, wspomniany Andrzej Żuławski, a wcześniej m.in. Andrzej Wajda czy Jerzy Skolimowski.
Najważniejsze jest jednak to, że Instytut Kultury Polskiej przez tych 15 lat zbudował sobie dobrą markę wśród partnerów amerykańskich. Oni wiedzą, że nam można zaufać, i przede wszystkim, że naszej wiedzy i radom można zaufać.
Jest jeszcze jedna bardzo ważna kwestia mianowicie to, że w jakiejś mierze również pewnie dzięki działalności Instytutu jest już OK być w Ameryce Polakiem czy Amerykaninem polskiego pochodzenia. Sukcesy ekonomiczno-polityczne i kulturalne jak widać chodzą parami (śmiech). Przez to, że kultura polska stała się jedną z równorzędnych kultur narodowych, zakorzenionych w Nowym Jorku, że twórców polskiej kultury można znaleźć w programach artystycznych instytucji amerykańskich. To się nie wzięło samo z siebie. Oczywiście nie jest to jedynie praca Instytutu Kultury, ale przede wszystkim zasługa wielu innych instytucji w Polsce i w Stanach Zjednoczonych, ale na pewno jesteśmy częścią tego procesu, i tego sukcesu.
Moim zdaniem, Polonia, jeśli chce być naprawdę liczącą się grupą etniczną w USA, czy w Nowym Jorku, powinna być bardziej aktywna. Na wszystkich polach, również w sferze kulturalnej. Bardzo zależałoby nam na tym, żeby Polonia była konsumentem kultury poprzez swój udział w wydarzeniach kulturalnych w Nowym Jorku. Dlatego jeżeli pokazywane jest coś polskiego, proszę przychodźcie Państwo do amerykańskich instytucji kultury, bo m.in. dzięki temu dla naszych partnerów współpraca z Polską, pokazywanie polskich artystów, staje się też ważne, bo widzą, że na to jest zapotrzebowanie. Jeżeli ktoś kupuje bilet na jakąś imprezę jest to sygnał, że może następne projekty polskie również będą się cieszyć takim zainteresowaniem. Wówczas i my możemy programować tego więcej z naszymi amerykańskimi partnerami. Jeżeli chcemy być patriotami to bądźmy dumni z tego, że polscy artyści, polscy twórcy kultury, są prezentowani na scenach nowojorskich, czy w tutejszych przestrzeniach galeryjnych i chodźmy ich zobaczyć. W ten sposób sami budujemy naszą siłę jako kraju, jako liczącej się diaspory. Jeżeli będziemy się zamykać wyłącznie w naszej etnicznej enklawie to niewiele z tego później zostanie. Sukcesu i celu trzeba szukać w tym, żeby Polonia była częścią kultury amerykańskiej i rynku kultury w Nowym Jorku. To będzie oznaczało, że Polacy są ważni i powinni być brani pod uwagę również przy podejmowaniu różnych decyzji, nie tylko odnoszących się do kultury. Ale tutaj zaczyna się już polityka (śmiech).
– Dziękuję za rozmowę.