Za oknem jesień i podniesiony głos starej kobiety. Szyba zniekształca. I pretensje wygłaszane w obcym języku wpadają do mieszkania wykoślawione. Ale łatwo się domyślić, że wiekowy mężczyzna z laską jest besztany przez żonę. Świadczą o tym jego markotne „umhu, umhu” artykułowane po każdym kolejnym akapicie przykrego monologu. Nie wychylam się. Trzymam z daleka od okna. I kłótni seniorów. Dopiero kiedy dochodzą dźwięki uderzeń, wyglądam. I oto widzę Marę, jak grabiami atakuje naszą kocią budę. W furii przewraca skrzynię, w której – szczęśliwie – nie ma Pani Matki. Kotka zdążyła czmychnąć, zanim właściciele ogródka pojawili się uzbrojeni w szpadle, łopaty i sekatory. Co robisz? – pytam. Zostaw to – krzyczę. Ale dziarska osiemdziesięciolatka wali bez opamiętania. Aż wióry lecą. A raczej słoma, którą wyłożyliśmy schronienie dla bezpańskiej. Nie chcę tu żadnych zwierząt! – wykrzykuje. Robią same szkody! – dodaje. I wygląda na to, że gdyby miała więcej siły, skopałaby kocią budę. Razem z dwudziestoma metrami kwadratowymi ziemi, na której sadzi co roku ogórki i pomidory.
Czekam aż ochłonie i spokojnie tłumaczę, że powinna być wdzięczna, bo gdyby nie nasza troska, miałaby na ogródku dodatkowo pięcioro kociąt, które – rozmnażając się między sobą – w krótkim czasie uczyniłyby z jej yardu mini zoo. Ale zacietrzewiona nie słucha. Ani o tym, że wszystkie kocie dzieci zostały szczęśliwie zaadaptowane. Ani o pladze szczurów i myszy, z którymi władze stanu Nowy Jork postanowiły walczyć za pomocą wolnożyjących kotów, więc zamiast tępić – powinna docenić. Ani wreszcie o sterylizacji, której Pani Matka ma zostać poddana w najbliższą sobotę. To ma zniknąć – wskazuje na przestronne schronienie dla wychudzonej, po ciąży, kotki. I poprawiając okulary na ptasim nosie, odwraca się do wyjścia.
*
W piątek zastawiamy pułapkę. Wolontariuszka przywozi specjalnie skonstruowaną klatkę. Kiedy Pani Matka zbliża się do miseczki z kurczakiem, drzwiczki zamykają się z trzaskiem. Schwytane zwierzę przez chwilę walczy. Ale szybko pojmuje, że nie ma ucieczki. Przykrywamy klatkę kawałkiem materiału. Kotka przestaje wierzgać. Słychać tylko ciche zawodzenie. W sobotę rano pakuję Cecyla i oboje oddaję w dobre ręce. O piątej dostaniesz go z powrotem – pociesza Marzena, która bladym świtem przyjeżdża po nieswoje koty, by zawieźć je do kliniki. A potem odebrać. A kotkę dodatkowo przechować dwie doby u siebie w domu. Bo zabieg bardziej skomplikowany niż u kocurów. Trudniej się goi. I trzeba monitorować.
Jestem wzruszona. Cudzą dobrocią. Bezinteresownością. I profesjonalizmem. Że wszystko na czas. I nadzwyczaj sprawnie. Jestem przejęta. Wyobrażam sobie strach na czterech łapach. Wielkie, przerażone oczy i przyspieszone bicie serca. Przypominam sobie niesławną „klinikę na kółkach”. Zwierzęcy jazgot. Wielogodzinne oczekiwanie, by na końcu usłyszeć, że wszystkie zabiegi zostają odwołane z uwagi na popsuty generator prądu. Cieszę się, że tym razem zostało mi to oszczędzone. Jednocześnie martwiąc, że nie jestem na miejscu. I nie mogę trzymać Cecyla za łapę.
Kiedy przynosimy go do domu głośno lamentuje. Wychodzi z klatki, chwiejąc się lekko. Pijany narkozą. Zmęczony. I nagle rozumie. Że jest w domu. Odwraca i patrzy. A potem tuli do rąk. Szukając bliskości. Dając znaki, że zostaliśmy rozpoznani. Jako przyjaciele. Nie wrogowie.
*
Kilka dni później uwalniamy Panią Matkę. Przeskakuje przez płot. Ale zaraz wraca. Siada na parapecie domagając się kolacji. Cichutko nucąc pod zmarzniętym nosem. Wszystko wraca na swoje miejsce. Choć nic nie jest takie jak wcześniej. Skalpel przeciął naturalne koło życia. Kotka nie będzie się więcej miotać. Nie będzie więcej miotów. I ślepych dowodów na istnienie. Zimą upodobni się do kamienia. Zwinięta w kulkę. Nieruchomo. Będzie obserwować naszą ludzką krzątaninę. Przyglądać się zielonym okiem. Czekać.
Drugi kot zaśnie w kącie mieszkania. Znajdzie najcieplejsze miejsce. Będzie mruczał przez sen. Czasem wzdychając głośno. Albo budząc się z krzykiem. Zwierzęta śpią płytko pod powierzchnią siebie. Człowiek idzie spać dalej niż za skórę i krew* – przeczytam kilka dni później. A potem dotknę wygolone miejsce na kocim brzuchu, gdzie różowa, delikatna skóra i pionowa kreska tatuażu. I pomyślę, że nasze światy są bardziej podobne, niżbyśmy tego chcieli.
*Bronka Nowicka, Nakarmić kamień.