Lubeka. Gotyk na dotyk. Wysoki i bardzo obszerny. Polskie świątynie wydają się przy nim kameralne. Niegdyś było to modelowe hanzealtyckie miasto portowe. To właśnie ono stało się hanzeatyckim wzorem dla miast pasma Europy Północnej ciagnącego się od Amsterdamu do Tallina. Na nim wzorowali się budowniczy m.in. Szczecina, Gdańska i Elbląga. W wyniku wojennych bombardowań przepadła bezpowrotnie olbrzymia część jego najcenniejszych zabytków. Większości z nich Niemcy nie odbudowywali, tyleż z powodów pragmatyczno-ekonomicznych, co ideologiczno-politycznych. Tak też postępowali z innymi zrujowanymi miastami. Pamiętam jak byłem zszokowany w 1967 r., widokiem drezdeńskiego Starego Miasta, które leżało w ruinie otoczonej siatkowym ogrodzeniem. Ku przestrodze – jak wówczas tłumaczono. Pamiętam też tamtejszą spaloną Operę Sempera.

 

W Lubece chodzę zygzakiem od jednego posztukowanego kościoła do drugiego i od ocalałej hanzeatyckiej kamieniczki do następnej ocalałej hanzeatyckiej kamieniczki. Po drodze zwiedzam gotyckie spichrze, Muzeum Sztuki i Historii Kultury, oglądam „Tryptyk Męki Pańskiej” Hansa Memlinga w Muzeum św. Anny i XIII-wieczny Szpital św. Ducha, będący jednym z najstarszych hospicjów w Europie. Podziwiam również urocze wąziutkie uliczki z maleńkimi domkami. Obsypywane płatkami gwiazdeczkowego śniegu wyglądają jak romantyczne ilustracje do bajek. Zaglądam również do centrów pamiątkowych urządzonych w kamieniczce Guntera Grassa i w domu Willy’ego Brandta. Najwięcej czasu spędzam w tzw. Domu Buddenbrooków, czyli kamieniczce rodziny Mannów, w której wychowywali się sławni bracia pisarze – Henryk i Tomasz. W studenckiej młodości cierpiałem na TomaszoMannię, zbierając wszystkie jego utwory i różne księgi o nim, zatem teraz jestem wielce poruszony widząc rękopisy, listy, zdjęcia, pamiątki i miniaturową scenę z postaciami z najbardziej znanych dramatów. Wyobrażam sobie jak rozpalała wyobraźnię obu braci. Rozpalałaby także i moją…

$

Brema. Także gotyk na dotyk. Protestancki i katolicki. Katedralny. Hanzeatycki. Szczątkowy po alianckich bombardowaniach. Szczątkowy a mimo to potężny! Piękny gotycki ratusz z fasadą dobudowaną w stylu renesansu wezerskiego! Na udekorowanych na złoto ulicach przedświąteczny ruch i przednoworoczny karnawał. Tramwaje wolniutko przeciskają się przez rozradowany tłum. Nad Wezerą przemierzam wspaniałe trasy spacerowe i rowerowe, na „udawanej Starówce” przeciskam się przez uliczki o szerokości niecałego metra! Piszę „udawanej”, bo jest ona wystylizowana na starą. Na szczęście dość przekonywająco. Jednak najpiękniejsze są domki, które ocałały. Niektóre już trochę się przekrzywiły, ale nadal mieszkają w nich ludzie, urządzając na parterze sklepiki lub restauracyjki. W katolickim kościele ojców dominikanów, też gotyckim, jestem zupełnie sam. Odpoczywając po wielogodzinnych wędrówkach, poddaję się panującej tu ciszy. Zatapiam się w nią tak głęboko, że nie zauważam, iż świątynia została zamknięta wraz ze mną. Dopiero po pół godzinie wołania i walenia pięścią we wrota, pojawia się zakonnik i mnie wypuszcza. Kaja się, że mnie nie zauważył i zaprasza na przeprośną kawę do kafejki vis a vis. Zaproszenie przyjmuję, żeby ochłonąć po chwilach strachu, że zostanę na noc w tymże kościele, sam na sam z panem Bogiem. Niby to sam na sam bardzo mi się przydało, ale noce są teraz długie i bałem się, że Bóg będzie miał dość czasu, żeby odpytać mnie ze wszystkiego. Tak do cna i do dna. I ukarze mnie za przewiny już tu, w tejże świątyni. Przy kawie ojciec dominikanin wypytuje mnie o swych polskich zakonnych współbraci. Na szczęście wiem o nich co nieco. Opowiadam mu też o miesięczniku „W Drodze”, który w młodości regularnie czytałem. Zapewniam go również, iż dominikanie nowojorscy są bardzo dobrze postrzegani nie tylko w kręgach katolickich.

$

W Lubece i Bremie często słyszę mowę polską. Napotkani w obu miastach rodacy wyglądają dostatnio i są dobrze zorientowani zarówno w polityce wewnętrznej Niemiec, jak i Polski. W lubeckim kościele św. Idziego odbył się wielki koncert ku czci wspomnianego Willy’ego Brandta, podczas którego mówiło się m.in. o jego zasługach dla pojednania narodów polskiego i niemieckiego. Gościem honorowym był Steffen Moeller, pisarz, scenarzysta i aktor, który jest znanym w Niemczech rzecznikiem zbliżenia polsko-niemieckiego. Prezentowal swoje książki o Polsce, Polakach i Warszawie. W koncercie brali udział także muzycy przybyli z Polski. Kościół był wypełniony po brzegi.

$

Krajobrazy Dolnej Saksonii, Szlezwiku-Holsztynu, Saksonii-Anhalt i Brandeburgii przypominają pejzaże wielkopolskie i mazowieckie. Wielkie równiny, pola, trochę lasów i łąk a przy nich ambony dla myśliwych. Dużo tych ambon, snadź myślistwo w tych landach ma się dobrze. Ciekawe, co na to obrońcy praw zwierząt? Gospodarstwa wiejskie wraz z polami są o wiele większe niż w Polsce. I bogatsze, co widać gołym okiem. Wzdłuż szos i autostrad ciągną się na całej trasie siatkowe parkany uniemożliwiające zwierzętom wejście na nie. Podróżuję flixbusami, czyli najtańszymi liniami autobusowymi. Najtańszymi, ale jednak bardzo wygodnymi. Bilet z Hamburga do Berlina kosztuje 11 euro. Autobus odjeżdża co pół godziny. Grzech nie wsiąść! Jadę zatem wśród młodzieży różnych ras, studentów z różnych uczelni i sporych grup arabskich. Część z nich wysiada w Berlinie w niezamożnej dzielnicy Pankow. Zajrzałem do niej i ja, chcąc ją sobie przypomnieć. Gościłem w niej przed niemal pół wiekiem i obserwowałem mieszkających w niej robotników. Wyglądem nie nie różnili się od innych wschodnich berlińczyków, nie jechali do pracy w roboczych kombinezonach, nie byli ubrudzeni smarami, mieli czyste ręce. W soboty popijali piwo w licznych piwiarniach, w niedziele chodzili do parków na koncerty. Także muzyki poważnej, co wielce podziwiałem. Dziś Pankow ma zdecydowanie imigrancki charakter. Ponoć nie jest bezpieczny. Sporo jest Arabów i Murzynów. Młodzi przybysze kłębią się w parkach i na placach oraz przy wejściu do metra. Niektórzy żebrzą, niektórzy proszą, żeby kupić im bilet, kawę lub sandwich. Wśród nich zdarzają się osobnicy dość agresywni. Podobnie jest w dzielnicy Kreuzberg, zwłaszcza w okolicy Hermannplatz. Tu z kolei dominuje ludność turecka. Tureckie są knajpki, sklepy, kioski, szkoły i przedszkola. Obok są różne skupiska arabskie. Kobiety w kwefach, dziewczęta w burkach, ale nie wszystkie. Niektóre są bardzo ładne, niektóre umiejętnie podmalowane. Nie zawsze jest tu czysto i porządnie. Przeciwnie, często bywa brudno i śmietnikowo. W arabskich restauracyjkach widywałem takie niechlujstwo, że odechciało mi się czegokolwiek w nich próbować, choć lubię poznawać nowe smaki. Chodziłem więc do restauracji z jedzeniem niemieckim. W jednej z nich podano mi schabowego z ziemniakami i kapustą jako typowe niemieckie danie narodowe. Ha!

 

Andrzej Józef Dąbrowski