Poniedziałek
Niedawno powiedział szef wywiadu niemieckiego, że niemożliwa jest demokracja gdy „wiedza opiera się na opiniach a nie faktach”. Dochodzimy do sedna operacji dezinformacyjnych, w których specjalizują się Rosjanie, korzystając z metod wypracowanych za Sowietów. Chodzi o stworzenie informacyjnego tygla, gdzie już nikt nikogo nie przekonuje, raczej chodzi o wywołanie poczucia nadmiaru, zamętu, aby nie słuchać racjonalnych argumentów, ale po prostu przyjąć, że nic nie jest ważne, wszystko możliwe. A skoro tak, można odwracać znaczenia pojęć, podstawiać nowe, przekierowywać stare na nowe tory. A że informacja jest bronią potężną, zdają się zauważać nawet politycy w uśpionej polityczną poprawnością i sytym dobrobytem Europie Zachodniej. Szef niemieckiego Federalnego Urzędu Ochrony Konstytucji (BfV) oskarżył utrzymujące sieci społecznościowe firmy ze Stanów Zjednoczonych, że nie biorą odpowiedzialności za umieszczane tam treści i podkopują demokrację, nie czyniąc rozróżnień między faktami a opiniami. – Dzisiaj odkrywamy „piątą władzę”, która występuje z roszczeniami, ale do tej pory nie chce wziąć na siebie jakiejkolwiek społecznej odpowiedzialności – powiedział Hans-Georg Maassen na poświęconej cyberbezpieczeństwu konferencji, którą zorganizował w Berlinie dziennik ekonomiczny „Handelsblatt”. – Mamy wielkie spółki branży cyfrowej, które widzą w sobie wyłącznie przekazicieli informacji i kryją się za prawnymi przywilejami obejmującymi platformy (dyskusyjne), gdyż nie chcą zajmować się redakcyjną weryfikacją ich treści – dodał szef BfV. – Pluralizm demokratyczny traci swe podstawy, gdy nie opiera się już na faktach, a rzeczywistość jest redukowana do opinii – dodał.
Niemcy należą do głównych promotorów ściślejszego regulowania działalności sieci społecznościowych, a w czerwcu przyjęły ustawę nakładającą na nie kary do 50 mln euro za zwlekanie z usuwaniem treści szerzących nienawiść. Reagując na tego rodzaju restrykcje w Niemczech i innych państwach, Facebook ogłosił plany zatrudnienia tysięcy dodatkowych pracowników do monitorowania doniesień o niestosownych materiałach i przeglądania ogłoszeń. Ale oczywiście rodzi się pytanie, kto będzie kontrolował… kontrolerów.
Środa
A co słychać w Niemczech? Ano słychać to, co widać. Ostatnio za opis wzięła się dotychczas poprawnie polityczna, zawsze superlewicowa, zgodna z najmodniejszymi tryndami „Krytyka Polityczna”. I powiem Wam, tekst warto przeczytać i się zastanowić, bo wyszedł spod pióra osoby, którą trudna nazwać dyżurnym krytykiem Berlina. „Nigdy nie czytałam w polskiej mainstreamowej prasie krytycznego artykułu o współczesnych Niemczech. Niemcy w liberalnych polskich mediach są krajem posiadającym jakąś nadzwyczajną moc, są krajem rządzonym przez mądrych i uczciwych polityków (w odróżnieniu od polskich, którzy są tylko źli i chciwi, niezależnie od tego, kto rządzi). To kraj dobrych płac, wysokiej etyki pracy i niedostępnych dla nas wyżyn kultury wysokiej. Berlińczyk w weekendy chodzi do klubów, je falafel, pije piwo i chwali lewicową wersję wolności. Życie-marzenie liberalnej lewicy. Oczywiście, Niemcy w mediach prawicowych to dla odmiany kraj zislamizowany, na granicy upadku. Ja na berlińskiej ulicy widzę kraj przeciętny. Mieszkam w Berlinie już prawie 15 lat. Od wielu lat uczę języka polskiego i języka niemieckiego. – pisze Urszula Ptak w tekście „Moje Niemcy od podszewki”.
„Najbliższe cztery lata będziemy obserwować w Niemczech stopniową radykalizację postaw i mam tutaj nie tylko na myśli oddawanie posłom AfD mikrofonu w Bundestagu. Większą troskę budzi we mnie zaostrzenie kursu pozostałych partii (…) Nie mogłam uwierzyć, jak długo ignorowano w kampanii wyborczej problemy migracyjne. Jedna z teorii zakładała, że jakiekolwiek mówienie o migrantach – obojętnie czy pro czy kontra – podbijało słupki populistom. Niemówienie o nich okazało się równie zgubne. Partie próbowały podrzucać wyborcom inne tematy – a to emerytury, a to prognozy gospodarcze i cyfryzacja itd. Nic nie chwytało. Dla mnie było to oczywiste, każda rozmowa obojętnie z kim na temat polityki dotyczyła tylko i wyłącznie problematyki migracyjnej i uchodźczej. Jako, że od lat pracuję z uchodźcami i znam wiele osób zajmujących się aktywnie migrantami, to nieustannie rozmawialiśmy o tym, jak straszne skutki możne mieć to zaniechanie i brak odwagi czy wyobraźni politycznej. Przyznawaliśmy populistom wysokie noty za ocenę nastrojów społecznych i umiejętne kanalizowanie tych emocji. Było to tak proste, że tylko arogancja nie pozwoliła niektórym uwierzyć, że może być również skuteczne. Tymczasem pokłady arogancji wielu aktorów niemieckiej sceny politycznej są nieskończone, a AfD mówi to, co ludzie z klasy średniej boją się zwerbalizować a niskoopłacany pracownik mówi głośno przy grillu.”
A więc potwierdza się to, co już wiemy. Establiszment polityki i mediów niemieckich starał się ukryć to, co najważniejsze dla ludzi. A jak zwykle wyszło to bokiem. A i jak pogrzebać głębiej, może mieć opłakane skutki: „Wszystkie ugrupowania będą teraz walczyć o prawicowego wyborcę. Skutki tego będą dla wielu zaskakujące. Słyszałam głosy tutejszych Polaków, którzy autentycznie się cieszyli, że jest wreszcie partia, której program rozumieją i która zrobi porządek z uchodźcami. Za obcych uważają tylko muzułmanów, wierzą, że sami są z kategorii „obcy” wykluczeni. Nie rozumieją, że są raczej wykluczeni z kategorii „swój, czyli prawdziwy Niemiec”. Jest na to nowe słowo – „biodeutsch”. Pomaga ono zdefiniować, kto jest „rdzennym, prawdziwym, czystym Niemcem”, a przy tym nie boli tak, jak terminy z czasów nazistowskich. Czy zmiana słowa to zmiana paradygmatu? Każdy, kto ma innych niż oryginalnie niemieckich rodziców już nie jest bioNiemcem. Ta prawda jeszcze do „polskich Niemców” nie dotarła. „My dobrze pracujemy” – mówią. Na ścianie wschodniej, czyli przy całej granicy z Polską AfD zanotowała najwyższe wyniki, często powyżej 30proc.. Wielu Polaków nie widzi związku przyczynowo-skutkowego, że to oni są na tych terenach obrazem cudzoziemca i w rozmowach wyraża poparcie dla niemieckiej prawicy. Zdumiewająca bezmyślność.”
I najważniejsze z materiału w „Krytyce Politycznej”: „Mnie niemiecki nacjonalizm przeraża, choć jest inny niż polski. Powiedziałabym, że polski nacjonalizm jest silny w gębie i okazjonalnie agresywny. Niemiecki ma mocną podbudowę ideologiczną, jest zracjonalizowany, skuteczny w działaniu i może zabijać, licząc na ochronny parasol różnych instytucji, co doskonale pokazuje proces NSU, wschodnioniemieckiej bojówki nazistowskiej odpowiedzialnej za zamachy i morderstwa dokonywane przez wiele lat. Teraz po czterech latach od rozpoczęcia procesu a po 17 latach od pierwszego udokumentowanego morderstwa na tureckim właścicielu kwiaciarni w Hesji, nie wygląda na to, by komisja śledcza i proces sądowy dały odpowiedź na pytania, kto ich latami chronił, kto niszczył akta, kto dostarczał im broń. Sprawa nie była chyba komentowana w polskich mediach a pokazuje ciekawy obraz ukrytych narracji w tym kraju. Polecam też przyjrzenie się jakiejś neonazistowskiej demonstracji, jakie mają miejsce w Berlinie. Ten ryk długo zostaje w pamięci.”
Lepiej nie będzie, bo zaczadzenie poprawnościowe niemieckich polityków trudno ot tak, wyleczyć. Dlatego także trzeba wzmacniać państwo polskie i polskość – jako atrakcyjną możliwość identyfikacji – w ogóle.
Jeremi Zaborowski