Fenomen. Bareja naszych czasów. Polski Ed Wood. Każde z tych określeń pasuje do Patryka Vegi. Zwalczany przez krytyków. Kochany przez widzów. Jak Bareja „schlebia tanim gustom”, ale to dialogi z jego filmów będą za 10 lat wciąż krążyły po Polsce. Reżyser „Botoksu” wyrósł na najbardziej kontrowersyjnego i niepokornego twórcę polskiego kina. Niepokornego wobec branży filmowej, tematyki jaką podejmuje, ale też podstawowego warsztatu, jakim reżyser powinien dysponować. Filmy Vegi są warsztatowo fatalne. To pod wieloma względami anty kino. Co jednak z tego skoro Polacy na nie walą drzwiami i oknami?

Jest w tych bohomazach coś oczyszczającego-mówi znany krytyk. Michał Oleszczyk nazywa Vegę anarchokonserwatystą ze swoim własnym stylem. Ja uważam, że Vega to filmowy populista. Trybun ludowy w typie Pawła Kukiza, który czuje puls narodu. Wie, jakie są jego bolączki i daje mu na nie proste odpowiedzi. Do tego Vega sprzedaje światu swój własny, specyficzny katolicyzm. Dekadę temu nakręcił genialny serial „Pitbull”, który zmienił postrzeganie polskiej policji. Miał nad sobą producentów z TVP, którzy najwidoczniej kontrolowali jego filmowe szaleństwo. Potem zatopił się w najprymitywniejszą komercję (komedia „Ciacho i „Last minute”), by wrócić nową wersją filmowego „Pitbulla”. Filmy te stały się szybko fenomenem. Niechlujnie wyreżyserowane, z przyczynkową fabułą, naszpikowane gwiazdami i…świetnymi, wulgarnymi ulicznymi dialogami trafiły do serc Polaków. Filmy biły kolejne rekordy komercyjne. Te jednak są niczym w porównaniu do „Botoksu”.

Vega długo przed premierą „Botoksu” buńczucznie zapowiadał, że jego film wstrząśnie polską służbą zdrowia. W jakimś stopniu miał rację. Mimo tego, że zrobił film nieprawdziwy (tak jak nieprawdziwy jest serial „Na dobre i na złe”), to trafił nim do serc milionów. Vega paradoksalnie nie kłamie. Patologia, którą pokazuje w filmie ma miejsce w polskiej służbie zdrowia. Nie jest jednak tak powszechna jak pokazuje Vega. Ekranizując najbardziej hardcorowe artykuły z tabloidów i pakując je do ponad dwugodzinnego filmu, można zrobić film o patologiach każdej branży.

„Botoks” to nowy etap w działalności Vegi. Dotyka bowiem spraw zwykłego człowieka. Nie ważne, że robi to w sposób wykoślawiony i przerysowany. Jestem przekonany, że Vega swoim krwawym i szokującym filmowym pamfletem wpłynie na postrzeganie przez masy służby zdrowia. Skrzywdzi tym wielu uczciwych lekarzy, ale napiętnuje też „doktorów G”. Wyobrażacie sobie co by się stało, gdyby zrobił film o patologiach w sądownictwie i wymiarze sprawiedliwości? Skoro Ryszard Bugajski swym do bólu poprawnym stylistycznie „Układem zamkniętym” tak mocno trafił do masowego widza, to jakby odbierany był anarcho-antysystemowy „bohomaz” Vegi?

Co innego jest jednak istotne w „Botoksie”. Patryk Vega manifestuje swoją głęboką wiarę. Opowiada o nawróceniu, które miało miejsce kilka lat temu. Dał mu świadectwo w kapitalnym wątku nawrócenia cyngla WSI w „Służbach specjalnych”. Teraz swoją wiarę pokazuje w antyaborcyjnym wątku „Botoksu”. Warto się przy nim zatrzymać. Vega to też feminista. Taki klasyczny, który powinien być noszony na rękach przez feministki. Oba poprzednie „Pitbulle” to koślawe naśladownictwo fascynacji kobietami Quentina Tarantino, który manifestował swój feminizm w „Kill Bill” czy „Deathproof”. W „Botoksie” kobiety są gwałcone, molestowane i prześladowane przez seksistów w kitlach. Ba, do filmu Vegi jak ulał pasuje wyrosła z New York Timesa akcja „metoo”, która pochłonęła polskie aktorki i feministki. A jednak nie krzyknęły one „Vivat Vega!”. Reżyser „Botoksu” stał się ich wrogiem numer jeden. Feministka Maja Ostaszewska i zarazem gwiazda „Pitbullów” publicznie potępiała swojego niedawnego mentora, kłócąc się przy tym z wierną Vedze obsadą jego nowego filmu. Vega stał się dla feministek „pisowcem”, „katolickim kołtunem” i radykałem. On? Feminista? Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Nie strawiły feministki antyaborcyjnego przesłania „Botoksu”.

Vega nawet nie musiał moralizować by wkurzyć lewicę. On po prostu pokazał jak wygląda zabieg aborcji w polskich szpitalach. Zrobił to dosłownie. Bez retuszu i znieczulenia. Tak jak potrafi. Dosłownie. Waląc filmowym bejsbolem między oczy. Tylko tyle i aż tyle. Ba, głównymi ofiarami aborcji uczynił on kobiety! Do tego dołożył swoje głębokie poparcie dla zabiegów in vitro i uczynił najpozytywniejszą postacią transseksualistę. Nie pomogło. Vega odsłonił tym samym smutną prawdę o feministkach, które tak bardzo się zafiksowały na temacie aborcji, że przesłania on im inne istotne kwestie. Tego reżyserowi nigdy nie wybaczą. No, ale czy to zaskakujące skoro kochające go wcześniej aktorki seryjnie odmawiały udziału w feministycznym „Botoksie” tylko za antyaborcyjny wątek?

W Polsce „Botoks” bije kolejne rekordy popularności. Szybko przekroczył magiczną dla polskich filmowców liczbę dwóch milionów widzów w kinach. W Wielkiej Brytanii wszedł do piątki najpopularniejszych filmów, pokonując kilka wielkich hollywoodzkich hitów. Dumnie stoi w box office obok nowego „Blade Runnera”, przynosząc Vedze (dodajmy, że nie bierze on złotówki dofinansowania od państwa) kolejne miliony dolarów wpływów. Teraz Vega zamierza podbić USA.

Czy starczy mu na to czasu? W samym jądrze cyklonu antyvegowego, reżyser wrzucił na Facebooka zdjęcia Bogusława Lindy. To ujęcie z pierwszego dnia zdjęciowego jego nowego filmu. O kobietach polskiej mafii. Kiedy premiera? Za 4 miesiące. Vega kręci filmy masowo. Jak Ed Wood nie potrzebuje ich dopracowywać. Anarchista nie przejmuje się takimi drobiazgami jak warsztat. Vega na tym znów wygra. Mniej więcej w tym samym czasie na DVD wyjdzie „Botoks”, który stanie się szybko bestsellerem. Nowy, przepełniony znów gwiazdami, film Vegi podbije zaś polskie kina. Feministki i lewica nie zdążą odetchnąć, a polski widz schować portfela. Patryk Vega zatrze zaś znów ręce. Chyba, że będzie trzymał w nich różaniec.

Łukasz Adamski