Na „Zdradę klerków” natknąłem się podczas pisania pracy doktorskiej. Zapomniana, niemodna książka, choć ogólne tezy tego dzieła pasowały mi do wstępnego rozdziału rozprawy.

Doktorat napisałem, o książce zapomniałem, choć jak to z tego rodzaju zapominaniem bywa: pamięć gdzieś tkwi w zakamarkach świadomości, uruchamiana w stosownych momentach: „ach, to tak jak myślał Benda…” – przypominało mi się od czasu do czasu.

Sługa ziemskim panom
W Polsce jednak Julien Benda ze swą bezkompromisową krytyką intelektualistów, którzy sprzeniewierzyli się swemu powołaniu – służbie prawdzie i tylko prawdzie – ani nie był popularny, ani mile widziany. Wychowaliśmy się wszyscy w odmiennej tradycji i myśli zgoła przeciwnej do tezy francuskiego filozofa. Polska ideologia przecież głosiła, przynajmniej od XIX wieku i niefortunnej epoki romantyzmu: polski intelektualista, jest na tyle nim, na ile pozostaje w służbie „państwa, narodu, idei niepodległości kraju”. Tak przesiąkliśmy tym przeświadczeniem (przynajmniej ja przesiąkłem), że odwrotność tego wydała mi się nie do pomyślenia, zgubna, niemoralna zgoła. A PRL dodatkowo wzmacniał to przeświadczenie, widząc intelektualistów jako „robotników pióra” (w uproszczeniu), którzy swymi dokonaniami wspomagać będą władzę ludową i państwo „sprawiedliwości społecznej”.

Ruch opozycyjny w PRL, solidarnościowy, niewiele zmienił w tym układzie – żądał służby innemu panu, dla którego „nie rzucim ziemi…” Ostateczne postanowienie, że „rzucim” i wyjazd do Nowego Jorku był początkiem procesu wyzwalającego – także ostatecznie i od Bendy.

W 1927 r. francuski krytyk, filozof opublikował niewielką książeczkę „Zdrada klerków”. Użył tego średniowiecznego słowa oznaczającego „skrybę”, „pisarza”, czyli wówczas – wszelkiego rodzaju intelektualistę. Ich wszystkich rolą nie było czerpanie prywatnych korzyści ze swej pracy, realizacja indywidualnych celów, nie szukanie poklasku, uznania, zaszczytów. Ich zadaniem było dążenie do prawdy, służba wiecznym ideom, doskonalenie się we wszelkiego rodzaju naukach i sztukach. To oni ratowali cywilizację zachodnią przed zdziczeniem. Zło wyrządzane przez tę cywilizacje było równoważone przez dobro świadczone przez jednostki, grupy i instytucje na rzecz ludzkości. Działalność ta nie była nastawiona na żadne praktyczne korzyści, ale nakierowana na radość poznania, wiedzy, sztuki, rozważań filozoficznych, służbę człowiekowi.

Dziś powiedzielibyśmy: nie można stawiać znaku równości między walczącym współcześnie islamem, a walczącym (niegdyś) chrześcijaństwem – co się często czyni – albowiem w tym drugim przypadku – równolegle wobec „ognia i miecza” nietolerancji panującej religii rozwijał się ów humanistyczny nurt cywilizacji zachodniej i owocował sztuką i nauką, technologią; prowadził do zakładania szkół, bibliotek, szpitali, ochronek dla dzieci, mecenasowania wszelkim sztukom i nauce – tego wszystkiego, co stało się fundamentem sukcesu cywilizacji zachodniej.

Na straży prawdy
Wracając do „Zdrady klerków”. Zdaniem Bendy, sytuacja ta zaczęła się zmieniać w XVIII wieku, ale w następnych stuleciach stała się wprost dramatycznie zła. Współczesny klerk wyrzekł się swego powołania: coraz częściej i w większej liczbie intelektualiści zaczęli się angażować w polityczne stronnictwa, wspierać „lokalne”, narodowe ideały; praktyczne, materialne zainteresowania stały się głównym i jedynym celem ich wysiłków. Tymczasem klerków pierwszym i najważniejszym celem było wieczne ideały prawdy, piękna i dobra, świat ponad podziałami i rozbiciem na partykularne sprawy; humanistyczne wartości, którym sprzyjanie dźwignęło cywilizację zachodnią do wyżyn przerastających wszystkie inne.

Ich zdrada polega na tym, że miast służyć tej cywilizacji w imię jej trwałych, niezmiennych ideałów, rozmienili się na drobne w pogoni za doraźnymi zyskami, za poklaskiem tłumu, za lansowaniem prowincjonalnych, często groźnych w skutkach, szowinistycznych idei.

Krytyka stanowiska Bendy jest niezmiernie łatwa, bo i jego pogląd na rolę, jaką intelektualiści rzekomo pełnili i spełnić dziś powinni, jest nieco naiwna. Przypomina wyidealizowany, a więc daleki od rzeczywistości wizerunek jakiejś utopijnej starożytnej Grecji, w której platońscy filozofowie dociekają istoty dobra; kongregacje średniowiecznych mnichów, którzy całe życie poświęcają na dociekanie prawd najwyższych i tajemnic stworzenia.

Zarazem jest to wizerunek pociągający, atrakcyjny jako postulat do spełnienia: prawda jest niezależna od czasu i miejsca, okoliczności i konkretnego zapotrzebowania, toteż powinniśmy białe plamy naszej wiedzy wypełniać prawdą, oraz strzec jej przed zakusami wszelkiego rodzaju krętaczy. Ale współcześnie tzw. postmodernizm pouczał, że prawda jest funkcją władzy i choć ów nurt myślowy wyszedł szczęśliwie z mody, jednak pozostawił po sobie ślad w postaci relatywizacji prawdy. Temu właśnie procederowi już wcześniej sprzeciwiał się gwałtownie Julien Benda, gromiąc klerków za zdradę swego powołania, bo nie tylko wyrzekli się swej roli, ale gorzej nawet – to oni dopuścili się najcięższych wykroczeń przeciwko humanizmowi europejskiemu, czyli do zrelatywizowania prawdy do państwa, narodu, obowiązującej ideologii. Mówią oni: prawdą jest, co głosi dany naród, zaś fałszem – inny; prawdę widzi się tylko z pozycji określonej klasy społecznej – inne klasy fałszują rzeczywistość.

“Nasz wiek – pisze Benda na początku swej rozprawy – jest faktycznie wiekiem intelektualnie zorganizowanej politycznej nienawiści.” To zjawisko, jak zapowiada, stanie się jednym z głównych wątków jego moralnej historii ludzkości.

Francuski myśliciel pisał te słowa, gdy przez Europę zaczęły dopiero przetaczać się antyhumanistyczne prądy – sowieckiego komunizmu, wzbierającego faszyzmu. Jak wiemy, wielu z intelektualistów epoki, zbyt wielu, odegrało haniebną rolę w dziejach tych nurtów. Czy wyciągnięto jakąś naukę z tamtej niewesołej lekcji? Nie sądzę. Rozwój mediów spowodował całkowitą demoralizację „klerków”. Byle zaistnieć, byle się gdzieś pokazać, byle mnie chwilę wysłuchano, zacytowano, zwrócono się do mnie o opinię, komentarz, zdanie choćby.

Dziś skończyła się jeszcze niedawna rola intelektualistów, jako tych, którzy wiedzą, informują mniej wykształconą publiczność z punktu widzenia swej wiedzy i tym samym przyczyniają się do ogólnego wykształcenia mas, pomagają ludziom w lepszym zrozumieniu tego, co ich otacza; przypominają o podstawowych wartościach kultury śródziemnomorskiej w obliczu nowych wydarzeń, kolejnych zagrożeń. Dziś już nie jest ważne nawet, co ten czy ów „klerk” mówi. Bo dziś najważniejsze to być. A współcześnie „być” oznacza obecność w mediach: czy mówi dobrze czy źle, czy z sensem czy bez – nie ma znaczenia. Jest! Istnieje! Miliony widzą go! A co mówi? Czy to ważne? Za chwilę, za dzień jego wystąpienie utonie w powodzi innych. Ale jeśli wystarczająco często się pokazuje, to zostanie zapamiętany jako ten, który jest. (żart może niestosowny, ale zamierzony).

Niektórzy z „bycia” uczynili profesję. To tzw. celebryci; ich zawodem jest pokazywać się, doskonale, interesująco wyglądać, czarować, olśniewać wyglądem, zachowaniem. Uświetniać. Im częściej celebryta się pokazuje, tym silniej uświetnia, tym bardziej jest pożądany, lepiej opłacany.

Ale ponieważ współczesne media przenika kult antyintelektualizmu; więcej – zasadniczo do ich istoty należy antyintelektualizm (w przeciwnym razie straciłyby miliony odbiorców), przeto rolą klerków dziś jest poniżyć intelekt, wystąpić tak, by broń Boże nie, nie pokazać się mądrym, inteligentnym.

Konflikt pokoleń
Czy współczesna warstwa klerków uratuje ten świat przed całkowitym odmóżdżeniem, pospolitym hedonizmem? Wątpliwe, bo nie ma takiej możliwości. Ale jednocześnie, jako grupa społeczna – przychodzi na odsiecz ludziom przeciwko ignorancji, zapobiega jednak dehumanizacji narodów, a nawet więcej – podnosi ogólną kulturę społeczeństw.

To jak to jest? – zapyta czytelnik na koniec: jest coraz gorzej, czy coraz lepiej? Oczywiście, że z punktu widzenia ogólnego oświecenia – coraz lepiej. A że inaczej – to już jest sprawa przemiany pokoleniowej, współcześnie radykalniejszej niż kiedykolwiek dotychczas w dziejach z uwagi na niewiarygodne przyspieszenie technologiczne i skok postępu społecznego. Przywilejem odchodzącego pokolenia jest narzekanie na współczesność i pochwała „starych, dobrych czasów, kiedy było lepiej”. Przywilejem młodej generacji – realizować swój projekt na życie. Prawda stara jak świat.

Zadanie przypisane przez Juliena Bendę inteligencji jako grupie społecznej, jest zbyt jednolite, toteż nigdy, jako taka właśnie grupa, wspomnianej roli w dziejach nie spełniała. Rozmaitość poglądów i konfrontacja idei, spór, dyskusja – to cecha podstawowa intelektualnego fermentu cywilizacji zachodniej. Benda pewien ideał (jak być powinno) potraktował jako rzeczywistość (tak było). A to są przecież dwie różne sprawy.

Czesław Karkowski