Piątek trzynastego. Kot Cecyl próbuje wskoczyć przez okno. Udaje mu się dopiero za trzecim razem. Odkąd ma pełną miskę i kolorową derkę na kanapie, przytył nieco i zrobił się bardziej osowiały. Śpi w dzień. A w nocy szlaja z szopem praczem, który – o czym informuje zaprzyjaźniony weterynarz – jest zwierzęciem inteligentnym, czystym i towarzyskim. Na pewno wielkim i kudłatym. I zobaczyć go o zmierzchu, jak ryje w świeżo zasadzonych pomidorach Jerrego, jest przeżyciem niezapomnianym. Gdzie szopy pracze, wielkości pięciu kotów, chowają się w dzień, gdy wokół beton i najbliższy las znajduje się godzinę stąd? To pytanie, na które odpowiedzi nie zna najlepsza wyszukiwarka. Obecność dzikich zwierząt w środku miasta zawsze jest trochę zatrważająca. Przypomina skąd przyszliśmy. I że – jak pisał Cioran – powinniśmy kucać u ich boku jeszcze przez tysiąclecia, wdychać woń stajni raczej niż laboratoriów, umierać z chorób, a nie z lekarstw, kręcić się wokół naszej pustki i łagodnie w nią zapadać.
*Spałam gdy się kończył świat. Żadnych dźwięków tylko błysk. Pospadały liście z drzew. Ptakom zastygł w dziobach śpiew. Koty wygarnęły psom, a psy ludziom. Jak przy Wigilii. A Ty. Znasz mnie. Nie śpię, żyję, lewituję tu. Nie mam za co chwycić, nie mam o co oprzeć stóp. Dzielę się przez siebie tak jak liczby pierwsze. Pomnożona przez tą pustkę, jak przez zero – daję pustkę. Znasz mnie. *
Wiosna przechodzi w jesień. Potem w lato. I znowu. Wyłączone ogrzewanie. Turyści marzną. Przychodzą zagubieni. Z mapą. Pytaniem. Pretensją. Obnażone uda dziewcząt sine. Rozmawiamy. O pogodzie. O życiu. O sytuacji w Polsce. I na Węgrzech. Komunie hipisowskiej i podróżowaniu po Indiach. Relacjach z rodzicami. I o śmierci. Jestem trochę jak bohater filmu „Brooklyn Boogie”. Właściciel trafiki, do której przychodził cały świat. Gdzie toczyło się życie dzielnicy. Działy rzeczy piękne. I dziwne. Przelotna bliskość z nieznajomymi. Syndrom pasażera pociągu, który opowiada całe życie osobie siedzącej obok. A potem wysiada. Znika. Zostawiając swoją historię obcemu. Jak dodatkowy bagaż.
Mam łatwość nawiązywania przelotnych znajomości, które nie są powierzchowne. A przeciwnie – bardzo intensywne, bliskie. Wysłuchuję zwierzeń i bywa, że płaczę z obcymi ludźmi nad tragedią, która ich spotkała. Albo żegnam jak najlepszych przyjaciół, po kwadransie znajomości. Bo spotkaliśmy się naprawdę. Choć na krótko. Mam też stałych gości. Jimmiego, który wykupuje dla mnie numerki lotto i co niedzielę informuje, że nie zostaliśmy milionerami. Franka W Kapeluszu, z gorącą zupą, wielką pajdą włoskiego chleba, anegdotą z planu filmowego u Scorsese, gdzie lata temu zagrał epizod, który okazał się najważniejszym wydarzeniem w jego życiu. Codziennie wpada Francuz z psem. Pies jest biały, długowłosy i chętnie odsłania miękki brzuch, by go pieścić. Właściciel jeździ sportowym motocyklem, nosi skórzane spodnie i nie odsłania się wcale. Zdystansowany. Wszechwiedzący. Samotny. Smutny. Jest też Wielki John, który siedział. A teraz pilnuje dzielnicy. O przeszłości nie mówi. Zdradza go więzienny tatuaż. Starszy pan z naszyjnikiem w kształcie rewolweru wysadzanym diamentami. Właśnie wyprodukował dokument o ulicy Mullberry. Ani słowa o mafijnych porachunkach, konszachtach rodzinnych i dilowaniu narkotykami. Ojciec chrzestny Anno Domini 2016 sprzedaje rurki z kremem i figurki Jezuska.
*Wiosną nie czuję się najlepiej. Coś mną targa. Coś od środka rozpycha. Biorę kota na uspokojenie. Przykładam do głowy. Do serca. By ukołysał krew. Uspokoił. Piję na rozgrzewkę. Zaszywam się pod kocem. Czytam wiersze. Mało śpię. Czekam aż się przewali. Przedzierzgnie. Łaknę odpoczynku. Ale nie umiem go sobie zorganizować. Wyjeżdżanie z miasta jest takie męczące. Łatwiej pójść na dach. Albo na wódkę. Na mentalne skróty. Po receptę. Kto powiedział, że zawsze ma być ciepło i tanio? Pyta poeta. I sam sobie nie odpowiada.
* Katarzyna Nosowska, Błysk.
Napisz do autorki:
podwojnezycieweronikik@gmail.com