Kurier Plus - na drogach prawdy bozej

Chrystus wszedł nie do świątyni, zbudowanej rękami ludzkimi, będącej odbiciem prawdziwej świątyni, ale do samego nieba, aby teraz wstawiać się za nami przed obliczem Boga, nie po to, aby się często miał ofiarować jak arcykapłan, który co roku wchodzi do świątyni z krwią cudzą. Inaczej musiałby cierpieć wiele razy od stworzenia świata. A tymczasem raz jeden ukazał się teraz, na końcu wieków, na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie.

A jak postanowione ludziom raz umrzeć, a potem sąd, tak Chrystus raz jeden był ofiarowany dla zgładzenia grzechów wielu, drugi raz ukaże się nie w związku z grzechem, lecz dla zbawienia tych, którzy Go oczekują.

Hbr 9,24-28

Kilka lat temu, w Ciechanowie miała miejsce tragedia, która poruszyła nie tylko mieszkańców tej niewielkiej miejscowości, ale całą Polskę. Irena, trzydziestokilkuletnia kobieta udusiła swojego czteroletniego synka Łukasza i sama dwukrotnie usiłowała bezskutecznie odebrać sobie życie. Sąsiedzi widzieli ją zawsze uśmiechniętą i zadowoloną. Wynajęte mieszkanie umeblowała, a synek miał wszystko czego potrzebował. Sama wyglądała na zadbaną. Na spacerach z synem widać było radość malująca się na jej twarzy i ogromną miłość do dziecka. W czasie tych przechadzek towarzyszył im pies, kot zostawał w domu. Irena zabiła obydwa te zwierzaki po zamordowaniu synka. Dopiero po tej tragedii zaczęto odkrywać w jakiej sytuacji żyła Irena ze swoim dzieckiem. Okazało się, że miała poważne kłopoty finansowe. Nie miała za co opłacić czynszu. Skończyły się pieniądze, które zarobiła podczas kilkukrotnych wyjazdów zarobkowych do Niemiec. Sąsiedzi mówili, że gdyby o tym wiedzieli to by ją wsparli finasowo. Ale ona nie wyciągnęła do nikogo ręki po pomoc. Znajomi mówią o jej matczynej nadopiekuńczości. Chciała, aby Łukaszowi niczego nie zabrakło. Pewnego razu, gdy wygrała w lotto sto złotych powiedziała: „Może coś więcej wygram, to zapewnię byt sobie i Łukaszkowi”. Świadkowie tej tragedii snują domysły, że odebrała życie swemu dziecku, aby mu zaoszczędzić cierpień związanych z brakami materialnymi. A tu się bardzo pomyliła. To ona była najważniejszym darem dla swego dziecka, nie dobra materialne. Gdyby to wcześniej zrozumiała, to na pewno nie doszłoby do tej tragedii, a sytuacja materialna z pewnością by się odmieniła. Dar materialny jest ważny, ale dar samego siebie najważniejszy.

Druga historia, którą chcę opowiedzieć miała miejsce w Nowym Jorku. Anna i Marek z dwójką dzieci wyglądali na szczęśliwą rodzinę. Materialnie układało się im bardzo dobrze. Firma jaką prowadził Marek zapewniała im więcej niż tylko dostatnie życie. Mogli sobie pozwolić prawie na wszystko. Prowadzenie firmy pochłaniało Markowi wiele czasu, tak że nieraz Anna miała poczucie, że firma dla jej męża jest najważniejsza. Wolałaby nawet, aby zostawał dłużej z rodziną, nawet kosztem mniejszych zarobków. Podobnie dzieci, które miały wszystko czego zapragnęły, prosiły aby tata został w domu dłużej i pobawił się z nimi. To było dla nich cenniejsze niż różne rzeczy, które otrzymywały. Ten problem jeszcze bardziej dał znać o sobie, gdy Marek zaangażował się w związek z kobietą o wiele lat młodszą od niego. Teraz miał jeszcze mniej czasu dla żony i dzieci. A nawet gdy był razem z nimi, to wyczuwało się jego nieobecność. Myślami i sercem był gdzieś indziej. Marek zasypywał teraz prezentami żonę i dzieci, jak gdyby chciał zrekompensować tę swoją nieobecność. Ale to nic nie zmieniało. Najbliżsi pragnęli bardziej jego obecności niż prezentów. W końcu Marek odszedł od rodziny, oczywiście, zapewniając jej dostatek materialny. Ale to nie zrekompensowało cierpienia z powodu jego odejścia. Dar materialny jest ważny, ale nigdy nie zastąpi on daru z samego siebie.

Na dwie powyższe historie spójrzmy przez pryzmat dzisiejszych czytań mszalnych. Oczywiście myśli w nich zawarte, odnoszą się do naszych ludzkich relacji, ale najważniejsza w tym wszystkim jest nasza zbawiająca relacja z Bogiem. Ważne są dary jakie składamy Bogu z tego co posiadamy, ale najważniejszy jest dar z samego siebie. Jeśli ma się dokonać cud naszego zbawienia, winniśmy zaufać Bogu i ofiarować samych siebie. Niewiele znaczą ofiary materialne, składane na różnego rodzaju dzieła boże, jeśli zabraknie w nich daru naszego czystego serca, ofiary z nas samych. O tym mówią czytania biblijne na dzisiejszą niedzielę. W pierwszym z nich mowa jest o proroku Eliaszu, który spotkał w Sarepcie wdowę i poprosił ją o kromkę chleba, na co ona odpowiedziała: „Na życie Pana, twego Boga, już nie mam pieczywa, tylko garść mąki w dzbanie i trochę oliwy w baryłce. Właśnie zbieram kilka kawałków drewna i kiedy przyjdę, przyrządzę sobie i memu synowi strawę. Zjemy to, a potem pomrzemy”. Prorok zaś jej odpowiedział: „Nie bój się! Idź, zrób, jak rzekłaś; tylko najpierw zrób z tego mały podpłomyk dla mnie i wtedy mi przyniesiesz. A sobie i twemu synowi zrobisz potem”. Uboga wdowa usłuchała proroka Eliasza. Ofiarowała wszystko, ryzykując swoje życie i życia swojego syna. Ofiarowała Bogu swoje życie i życie syna. Dzięki tej wierze nie tylko otwarły się dla niej bramy nieba, ale także dostatek materialny zagościł w jej domu: „Dzban mąki nie wyczerpał się i baryłka oliwy nie opróżniła się według obietnicy, którą Pan wypowiedział przez Eliasza”.

Kontynuację tej myśli odnajdujemy w ewangelicznej przypowieści o wdowim groszu. Jezus usiadł naprzeciw skarbony i patrzył jak wierni wrzucali swoje ofiary. Ewangelista podkreśla: „Wielu bogatych wrzucało wiele”. Zauważył to, bo prawdopodobnie składający ofiarę czynili to ostentacyjnie, aby inni to widzieli. Jednak Jezus zwrócił uwagę na kobietę, która złożyła bardzo małą ofiarę, jeden grosz. Nie tylko zauważył, ale pochwalił, mówiąc: „Zaprawdę powiadam wam: Ta uboga wdowa wrzuciła najwięcej ze wszystkich, którzy kładli do skarbony. Wszyscy bowiem wrzucali z tego, co im zbywało; ona zaś ze swego niedostatku wrzuciła wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”. Jezus podkreśla, że owa kobieta ofiarowała „wszystko, co miała, całe swe utrzymanie”. W dosłownym greckim tłumaczeniu brzmiałoby to: „Ofiarowała całe swe życie”. Podobnie jak wdowa z Sarepty Sydońskiej ofiarowała Bogu swoje życie. Niedościgniony wzór takiej ofiary odnajdujemy w Chrystusie, o którym w Liście do Hebrajczyków czytamy: „A tymczasem raz jeden ukazał się teraz, na końcu wieków, na zgładzenie grzechów przez ofiarę z samego siebie”. Zaś sam Jezus powie: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”. Tę wielką miłość widzimy, spoglądając na Golgotę. Dar miłości z samego siebie ofiarowany Bogu i bliźniemu jest najpiękniejszym, zbawiającym darem.

W czasie IV pielgrzymki do Ojczyzny, w przemówieniu do przedstawicieli świata kultury św. Jan Paweł II zacytował słowa z Encykliki Gaudium et spes: „Człowiek, będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej, jak tylko przez bezinteresowny dar z siebie samego”. Po czym powiedział między innymi: „Podobnie jak przez absolutnie bezinteresowny dar Ojciec i Syn wraz z Duchem Świętym bytują w jedności Bóstwa – jako Komunia Osób, podobnie i człowiek nie inaczej spełnia siebie samego jak przez „bezinteresowny dar”. Ów dar stanowi pełną aktualizację celowości, która jest właściwa człowiekowi – osobie. Jego autoteleologia polega więc nie na tym, aby być „dla siebie”, zamykać się w sobie w sposób egoistyczny – ale aby być „dla innych”, być darem. Chrystus jest niedościgłym, a równocześnie wciąż najwyższym wzorem takiego człowieczeństwa. Człowiek urzeczywistnia siebie, spełnia siebie, przekraczając siebie. W tym potwierdza się jego osobowa tożsamość, a zarazem boski rys człowieczeństwa”.