Po ośmiu sezonach zszedł z telwizyjnych ekranów serial HBO „Entourage”.
Była to komedia środowiskowa o Hollywood z ujmującym Adrianem Grenier w roli Vincenta, aktora który się otoczył pomocnikami i przyjaciółmi z dzieciństwa. Wielu gwiazdorów tworzy sobie taką ekipę kilku, kilkunastu ludzi. Tworzą mikrośrodowisko pielęgnujące wybujałe ego. Taki pomysł jest w zasadzie samograjem, jeśli go dobrze zrealizować.
Trudno rozstać się z sukcesem. Pomysłodawca serialu i reżyser Dough Ellin chciał wycisnąć co się jeszcze da z błyskotliwego tematu. Nakręcił więc film z tymi samymi postaciami i aktorami o bajecznym życiu w „fabryce snów” i pod pierwotnym tutułem „Entourage”. Kto lubi rozrywkę jako ucieczkę o realnego życia, a nie oglądał serialu, ten obejrzy film z przelotną przyjemnością.
W centrum fabuły znajduje się agent Vincenta Ari Gold (Jeremy Piven), który zostaje szefem produkcji w wielkim studio. Proponuje Vincentowi udział w jego pierwszym filmie, ale gwiazdor chce zostać także reżyserem. Nie ma żadnego doświadczenia za kamerą a żąda 100 milionów na swój debiut fabularny. To sytuacja nieprawdopodobna, nawet w Hollywood, ale przecież chodzi o zabawę z widzem, a nie o prawdopodobieństwo. Investorem w to dziwne przedsięwzięcie jest miliarder z Teksasu Larsen (Billy Bob Thorton w kolejnej roli autorytarnego twardziela) ze swym przygłupawym synem; ten rywalizuje z gwiazdorem Vincentem o najpiękniejszą dziewczynę na widoku, powodując rozmaite komplikacje fabuły.
To się daje oglądać! Film ma wszystko, czego chce szeroka publiczność, od płytkiej komedii o przemyśle rozrywkowym. Już pierwsze sceny są zachęcające: Występuje kilkudziesiąt dziewczyn w kostiumach bikini na wielkim jachcie gdzieś na Karaibach. Jest to party wydane przez Vincenta z okazji rozwodu w osiem … dni po ślubie, gdyż nie miał o czym rozmawiać z żoną. Eleganckie wnętrza, zbytek, piękni ludzie, łatwy seks i zabawny cynizm. No i te samochody… W epizodach pokazuje się wiele realnych gwiazd i np. Liam Neeson wystawia z kabrioletu Bentleya środkowy palec naszemu producentowi „Ari” za jakieś przewiny, kiedy mijają się na Hollywood Boulvard. Jeden z epizodów nakręcono dla większego autentyzmu na „czerwonym dywanie” podczas ceremonii rozdania Złotych Globów. Ślady poważniejszego podejścia do fabuły widać jedynie w relacjach między piątką przyjaciół. Reszta to efektowna pianka.
Niektórzy krytycy są oburzeni potraktowaniem kobiet jako obiektów seksualnych. Owszem, to prawda, ale da się zauważyć również lęk przed takim zarzutem. Dla równowagi mamy kobietę – bokserkę, która sprawia łomot jednemu z przyjaciół, a ten i tak chce umówić się z nią na randkę. No cóż, o gustach nie dyskutuje się. Komu się film spodoba, nie musi się wstydzić. Któż nie chce być piękny, młody, bogaty i mieć świat u stóp pod wiecznie słonecznym niebem Hollywood?