DSC_0155

fot: Weronika Kwiatkowska

Miejsce jest nieduże. Kilka stolików, regały z książkami. Drewniany kontuar, za którym krząta się uśmiechnięty, szczupły chłopak w dużych okularach. To Cosmo. Urodził się w Finlandii. Do Ameryki przyjechał, kiedy był kilkuletnim chłopcem. Rozmawiamy o językach. Który trudniejszy: polski czy fiński. Cosmo próbuje przeczytać tytuły książek, które – w ramach donacji – przytargaliśmy do Topos. Rozszyfrowuje autora (Dostojewski), ale potyka się o tytuł (Łagodna). Powtarza kilka razy. Ale słowu brakuje słowiańskiej miękkości. Dopiero teraz sobie przypominam. O chłopcu, który kiedyś powiedział, że to jego ulubione opowiadanie. Piękne i ważne. I żebym koniecznie przeczytała. Pobiegłam do księgarni. Bo chłopak mi się podobał. A jemu moja koleżanka. Którą zapraszał na randki do parku. Siedzieli i milczeli. Bo koleżanka nie czytała Dostojewskiego. Ale była łagodna. I piękna. O sarnim spojrzeniu. I miała coś jeszcze. Czego mi zawsze brakowało. Uległość, miękkość, jakąś taką bezradność. Każdy chciał się nią opiekować. Odkryć tajemnicę jej milczenia. Nie wierzyli, że ma niewiele do powiedzenia. Zresztą wtedy nie chcieli słuchać. Tylko patrzeć i dotykać. Więc rwali róże z klombów i pisali złą poezję na klatkach schodowych. Potem dorośli i się pożenili. A piękna dziewczyna została sama. Do dzisiaj milczy. I teraz myślę, że może jest w tym jakaś tajemnica.

*
Cosmo jest dociekliwy. Każe sobie opowiadać o każdej lekturze z osobna. Wyjaśniam, kim jest Dorota Masłowska i dlaczego Manuela Gretkowska została obwołana skandalistką. A także dlaczego polskie nazwiska kończą się na -ski i -ska. Ciężko przetłumaczyć flagowe zdanie pierwszej polskiej feministki, że mężczyźni są łatwi w obsłudze, bo mają tylko jedną dźwignię. Mówię więc opłotkami. A raczej skaczę przez płotki. Lingwistyczne przeszkody i kałuże niemocy. Cosmo jest wyrozumiały. Podsuwa brakujące słowa. Te, co na końcu obcego języka. Co stają dęba. I nie dają się ułożyć pod siodło. Trochę mi wstyd, bo pozbywam się literackiego chłamu. Wyniosłam z domu walizkę książek, do których nie chcę wracać. Oprócz kilku klasyków i mniej udanych nowości – większość to nietrafione prezenty, albo niechciany spadek. Jest też kilka kłopotliwych tytułów. Trudno się przyznać, nawet przed sobą, że kiedyś trzymało się w ręku dzieło J. L. Wiśniewskiego albo W. Whartona. Roniło łzę nad miłością niespełnioną i losem chłopca, który chciał być ptakiem. Z książek wyrasta się, jak z butów. Autorów porzuca bez żalu. Młodzieńczą naiwność zdradza na rzecz cynizmu i sarkazmu. A po kryjomu tęskni za tym pierwszym, czystym wzruszeniem. Kiedy chodziliśmy odurzeni historiami, ukąszeni frazą. Zapadaliśmy na książki, jak na chorobę. Z wypiekami na twarzy przewracając kartki. Świecąc latarkami pod kołdrą.
Dlatego powołałam do życia Ridgewoodtekę. Polonijny Klub Książki. Żeby sobie przypomnieć. Tamtą zachłanność i gorączkę. A także – a może przede wszystkim – wspólnotę przeżyć. O której Jacek Dehnel pisał w tomiku „Ekran kontrolny”: Czy ktoś z nas mógł jednak podejrzewać, że tamto nabierze takiej siły, że tak się namagnetyzuje, rozbłyśnie? Długie popołudnia pierwszych wtajemniczeń, rozmowy o książkach ograniczające się do „musisz, musisz to przeczytać” bo wrażenie było tak dojmujące, że nie do przekazania przez żadne ze znanych nam słów i zwrotów. Dzisiaj trudniej o stan literackiego wzburzenia. Jesteśmy inni. Zdystansowani. Doświadczeni. Znużeni. Niełatwo o błysk. Iskrę. Entuzjazm. Czytamy pospiesznie. Nieuważnie. Tak, jak żyjemy. Więc może warto się zatrzymać. Posłuchać mądrości z Księgi Ziół, starego pisarza, który strzelił sobie w łeb. Ale zanim to zrobił, zostawił zdania. Którymi dzisiaj możemy się łamać, jak opłatkiem. Przy wspólnym stole.

Czytać należy intensywnie. Czasami powinieneś czytać z intensywnością większą od tej, z jaką pisano tekst, który czytasz. Czytać należy gorliwie, z pasją, z uwagą i bezlitośnie. […] Nigdy nie należy czytać lekceważąco, od niechcenia, jak ktoś, kogo zaproszono na królewską ucztę, a on tylko dłubie końcem widelca w potrawach. Czytać trzeba elegancko, wielkodusznie. Czytać należy tak, jakbyś w celi śmierci czytał ostatnią książkę, którą ci przyniósł strażnik więzienny. Czytać trzeba na śmierć i życie, bo to największy ludzki dar.*
* Sándor Márai, Księga ziół.